O takim hołdzie złożonym matkom Holokaustu marzyła Irena Sendlerowa. Na scenie Teatru Żydowskiego spotkali się, tancerze, aktorzy i osoby ocalone z zagłady tzw. "Dzieci Holokaustu".
Irena Sendlerowa, która swoim sercem czuła ból matek, wyrzekających się swoich dzieci, po to by je ocalić marzyła, by kiedyś ktoś napisał o tym, co przeżywały, co czuły żydowskie matki w nieludzkich czasach, zmuszane do wyrzeczenia się tego, co najdroższe. Spektakl wystawiony w Teatrze Żydowskim, zatytułowany "Matki” po części spełnia jej pragnienia.
Program określa tę skonstruowaną w sposób niezwykły sztukę jako "performance”. Sam reżyser, Paweł Passini mówi: "To nie jest spektakl, to coś, co przekracza teatr". Próbujemy z trudem stworzyć ramy, w których historie tzw. "Dzieci Holokaustu", zwane na nasz użytek historie "dzieci z koszyków” mogły popłynąć, mogły zostać opowiedziane. Przestawia je zespół złożony z aktorów, tancerzy i dorosłych już dzieci holokaustu. Ocaleńcy opowiadają o swoich doznaniach przywracają sens słowa "mama”, w rozmaitym znaczeniu. Bo mama to ktoś kogo się woła, kto daje poczucie bezpieczeństwa, komu można opowiedzieć o tym, co boli i co cieszy. Ale to jednocześnie słowo, którego istota została odwrócona. To mamy, które dla ratowania życia swoich dzieci musiały wyrzec się ciepła swoich maleństw, słów, które trzeba było zapomnieć, gestów, które mogły zdradzić.
Nic więc dziwnego, że w czasie prób, a i potem, w teatrze aktorzy i reżyser, ci wszyscy, którzy uczestniczyli w sensie niemal fizycznym w pokazywaniu tego dramatu, płakali razem z publicznością. Prawdziwe matki wtedy płakać nie mogły. Teatr zawsze przegrywa z życiem, fikcja z prawda. Dziewczynka wyniesiona z getta w pudełku po butach sama podważa tę hipotezę. - Byłam za duża, by się do takiego pudełka zmieści, pewnie była to jakaś skrzyneczka, rodzaj trumienki, ale ta trumienka prowadziła do życia, nie do śmierci - opowiada Bieta Ficowska.
Joanna Sobolewska od chwili, gdy dowiedziała się o swoim pochodzeniu przeżywa nieustanne dylematy. Cieszy się z tego, że jej polska mama umarła zanim dowiedziała się, że Joanna poznała prawdę Udało jej się załatwić dla polskich rodziców drzewko dla Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, ale w jaki sposób uczci żydowskich rodziców? Na razie dotarła do babci i dziadka i buduje dla nich grób. Doszła do podmurówki.
Kiedy kilkanaście lat od wyświęcenia ksiądz Jakub Weksler spytał polską matkę o swoje pochodzenie ta, z płaczem odpowiedziała: czy nie czułeś przez całe życie mojej miłości? Dziś, ksiądz Weksler dalej pełni powinność kapłańską, ale może się już modlić za swoje dwie matki. Uśpiony luminalem, by nie płakał i wyniesiony z getta zyskał nową tożsamość. Kim był wcześniej? Nie wiemy. Ale pytania wciąż powracają.
Pytania o ciągłość tak dramatycznie przerwaną, o powinność. Pytania, które uwierają, rozpychają się w słowie matka, domagają uwagi. Grzęzną w gardle także widzom.
Oprawa tego spektaklu, nie-spektaklu jest niezwykła. A oto jej autorzy: tekst i dramaturgia Patrycja Dołowy, reżyseria Paweł Passini, scenografia Zuzanna Srebrna, muzyka Daniel Moński i Paweł Passini, multimedia Maria Porzyc. Na zakończenie Gołda Tencer śpiewa żydowską kołysankę. To ciepła, mocna puenta. Teatr Żydowski w sposób istotny sięga do swoich korzeni, a jednocześnie nawiązuje z widzem, także polskim, kulturową i emocjonalną łączność.