Nowy numer 11/2024 Archiwum

Trzy miesiące żywej wiary

Magdalena i Sebastian Kowalikowie, rodzice chorego na glejaka mózgu Kubusia, nie wyglądają na zrozpaczonych. Aż dziwne… Bo Boże.

Jesienna herbata z cytryną u Magdaleny i Sebastiana Kowalików z warszawskiej Woli smakuje wyśmienicie. Nie gorzej niż historia o tym, jak w trzy miesiące z „niedzielnych katolików” stali się świadkami Jezusa Chrystusa.

Życie rodziców 3-letniego Kubusia i 1,5-rocznego Jasia było zaplanowane, ułożone i przewidywalne. Z wyjątkiem lekarskiej diagnozy: Kubuś ma w główce rozlanego glejaka pnia mózgu. I praktycznie zerowe szanse na przeżycie… - Z płaczem pytałem Boga, za co mnie tak ukarał. Co niedziela chodziłem przecież do kościoła, pościłem w piątki… Dlaczego więc musi cierpieć moje dziecko? Gdzie jako rodzice popełniliśmy błąd? - opowiadał Sebastian.

Po raz pierwszy, że "Bóg jest dobry” Kowalikowie usłyszeli od zaangażowanych w życie Kościoła przyjaciół. Od apostołów Dobrej Nowiny usłyszeli także o żywym Bogu, który działa w Kościele dziś, tak samo jak dwa tysiące lat temu - uzdrawia, pociesza, troszczy się o człowieka. Postanowili zaryzykować. Poszli na Mszę św. z modlitwą o uzdrowienie, którą w praskiej katedrze na początku września prowadził świecki charyzmatyk Marcin Zieliński.

- Myślałem, że będzie to zwykła Msza św., na której wyczytywane są intencje, a wierni odpowiadają: "Wysłuchaj nas, Panie”. Napisałem więc do organizatorów, by dołączyli także modlitwę za Kubusia - wspomina. Jeszcze tego samego dnia Sebastian dostał telefon od organizatorów, że Kubuś ma umówione indywidualne spotkanie z Marcinem Zielińskim i że za synka modlą się także słuchacze Radia Warszawa.

Nie znali takiego Kościoła… - Pierwszy raz byłam na Eucharystii, gdzie ludzie są radośni. Od niektórych osób nie mogłam oderwać wzroku, było w nich coś, czego nie miałam ja. Nie umiałam wytłumaczyć sobie tego, co się tam działo – nagłe upadki, uzdrowienia, modlitwa w niezrozumiałym języku… - wspomina z kolei Magda.

Zaczęli więc drążyć. Szukać, czytać… Biblioteczka poszerzała się o kolejne pozycje z cyklu "Moc uwielbienia” czy "Rozpal wiarę, a będą działy się cuda”.

Druga chemia i gwałtowne pogorszenie. Kubuś z dnia na dzień tracił siły. Na oczach rodziców stawał się "warzywkiem”. Magda zaczęła szukać w internecie miejsca, w którym można pochować synka, Sebastian zbierał namiary na sprawdzonych psychiatrów.

- Wybrane zdjęcia z rezonansu wysłaliśmy do specjalistów w Niemczech, Włoszech, USA, Szwajcarii, Kanadzie… Lekarze rozkładali ręce. Na ten typ nowotworu nie ma lekarstwa. Od zakończenia radioterapii dzieci przeżywają średnio 6–9 miesięcy - wspominają rodzice.

Sebastian już wtedy częściej modlił się i stał się dziwnie spokojny. Nawet miał wrażenie, że… zwariował. - Nie wiedziałem jeszcze, że to Duch Święty daje pokój serca, jakiego świat dać nie może - wspomina.

Stan Kuby wciąż się pogarszał. Guz urósł, pojawiło się wodogłowie. Kubusia czekała operacja.

- Wracałam samochodem do domu. Pełna żalu i zwątpienia. Przez zaciśnięte zęby po raz pierwszy wydusiłam z siebie modlitwę dziękczynienia: "Boże, dziękuję Ci za chorobę mojego synka. Nie wiem, dlaczego nas to spotyka, ale ufam, że Ty wiesz, co z tym zrobić”. Następnego dnia obudziłam się już inna. Były we mnie pokój, radość i nadzieja - wspomina.

Kubuś był już po operacji w Centrum Zdrowia Dziecka. I kiedy wydawało się, że wszystko idzie dobrze, w Magdzie odezwał się potworny ból kręgosłupa, a do szpitala z nowotworem trafił jej teść. Kolejna "próba” i "sprawdzian” wiary.

- Zacząłem z serca prosić Boga o pomoc. Szukałem nawet numeru telefonu do Marcina Zielińskiego, kiedy naprzeciw mnie na dziecięcym oddziale CZD stanął… właśnie on. Przypadek? Nie, kolejny znak Bożej opieki - śmieje się Sebastian.

Uklękli wszyscy przy łóżeczku Kubusia. Marcin modlił się w językach, Sebastian w kółko w myślach powtarzał "Ojcze nasz”. - Po raz pierwszy odważyłem się pomodlić na głos…Poprosiłem, by Jezus uzdrowił mojego synka. Po raz pierwszy modliłem się także o uzdrowienie z bólu kręgosłupa mojej żony - wspomina.

Jeszcze tego samego wieczora Sebastian złożył rodzinie i znajomym cztery świadectwa działania Boga. Ból kręgosłupa Magdy odszedł. Z wrażenia nie spał do rana.

- Nie miałem już żadnych wątpliwości. Wiedziałem, że to Jezus uzdrowił Magdę. A skoro tak, to znaczy, że On żyje. I że to, co jest napisane w Piśmie Świętym, jest prawdą - mówi.

Od czasu diagnozy Kubusia minęły trzy miesiące. Sebastian nadrabia braki w czytaniu Pisma Świętego, a o Bogu, który nie zostawił ich samych, opowiada nawet w pracy.

Dziś trzylatek bawi się jak inne dzieci. Wiele wskazuje na to, że glejak się zatrzymał.

- Lekarze podejrzewają nawet, że się zmniejszył. To, co tak naprawdę dzieje się w główce Kubusia, pokażą badania. Pozytywny wynik otworzy nam drogę do leczenia w Londynie. Dzięki ludziom dobrej woli udało się zebrać pieniądze na bardzo kosztowną chemię podawaną bezpośrednio do mózgu - mówi mama chłopca.

W pomoc Kubusiowi i jego rodzicom zaangażował się bardzo wiele osób. Na fanpage na Facebooku "Kubuś i Królik walczą z guzem mózgu” internauci nie tylko deklarują finansowe wsparcie, ale zapewniają o modlitwie i ciepłych słowach.

- Dzięki zaangażowaniu sąsiadów udało się zorganizować osiedlowy kiermasz, z którego dochód przeznaczony był na leczenie Kubusia - mówi Magdalena Kowalik.

I mimo wciąż niepewnego jutra wierzy, że Bóg ma ich w swojej opiece.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy