Był rok 1961. Łaziłem sobie po przedmieściach Warszawy, fotografowałem ulice, a jak się dało – chociaż bez teleobiektywu – również ludzi. Dzisiaj, przeglądając te zdjęcia, widzę, jak wiele mi umknęło. Nie pomyślałem, że trzeba, że warto, że kiedyś... Coś jednak pozostało.
Miałem wtedy lat dwadzieścia kilka i właśnie połknąłem bakcyla fotografowania. Pozostawałem wówczas nieco pod wpływem oglądanych filmów włoskiego neorealizmu; swoją rolę odegrali też polscy fotograficy, artyści fotografii czarno-białej. Trzeba pamiętać, że fotografowanie dzisiaj i wtedy – to coś zupełnie innego. Dziś aparaty są do kupienia nawet za niewielkie pieniądze, można robić zdjęcia telefonem, produkujemy zatem i mamy setki fotografii – naszych pociech, żon, mężów, na spacerze i przy stole, na imieninach i chrzcinach. Dekoracja, w której to się dzieje, już nas raczej nie interesuje. Niesłusznie... Łaziłem więc wtedy po przedmieściach Warszawy i fotografowałem dzielnice i ulice, których już dawno nie ma i gdzie można było uchwycić autentyczną atmosferę fascynującej lokalności. W Warszawie była na przykład ulica Bagno na Grzybowie i sławne Szmulki na peryferiach Pragi. Sporo zdjęć zrobiłem tam w roku 1961. Ulica Bagno była bardzo „przedwojenna”.
Z wojny wyszła zniszczona, lecz wkrótce powrócił tam przedwojenny prywatny handel. To był cud, bo w Polsce socjalistycznej cała prywatna inicjatywa była tępiona jako sprzeczna z ideałami ustroju, a tam, na warszawskim Bagnie, dziw nad dziwy: kawałek starej Warszawy, niespotykane gdzie indziej skupisko dużej liczby małych, prywatnych sklepów, zakładów rzemieślniczych i sprzedawców ulicznych. Na Bagnie można było kupić wszystko. A jak tam nie było, to sprzedawca z Bagna mówił do klejenta najprawdziwszą warsiaską gwarą, na ten przykład tak: „S szaconkiem panie starszy, ja nie dam rady, ale kopsnij się pan s tem cyferblatem do warstatu na Pragie na Zompkoskie”. W okolicach ulicy Ząbkowskiej na Szmulkach też z aparatem fotograficznym wtedy buszowałem. Na „Zompkoskiej” czuło się klimat dawnej Warszawy, tej z filmu „Zakazane piosenki”, tej z felietonów Wiecha, Grzesiuka autobiograficznej powieści „Boso, ale w ostrogach”, powieści Tyrmanda „Zły”. I tu, i na ul. Bagno przetrwał typ warszawiaka opiewany w piosenkach (wiele ich można odsłuchać w internecie) kapeli warszawskich. Ale tamtej ulicy już nie ma: rok po zrobieniu zdjęć zapadła polityczna decyzja o wyburzeniu całej zabudowy Bagna. Socjalizm wkraczał w pyle rozbieranych kamienic, bud i budek, ponieważ większość była ulokowana na odremontowanych jako tako parterach przedwojennych kamienic. Powstało blokowisko. Fotografia zapomnieć jednak nie da. I jest w stanie pokazać tym, którzy po nas zasiądą z rodzinnym albumem przed sobą, jak wyglądały czasy młodości ich dziadków i wujków. Zapewne i wielu dzisiejszych młodych sięgnie po latach do swoich fotograficznych archiwów. Ciekawe, co też wtedy w nich odkryją? Na pewno będą żałować, że tego lub tamtego nie sfotografowali. Ja też żałuję. Dobrze, że choć coś ocalało. Akurat, aby zilustrować te wspomnienia.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się