Listopad to miesiąc gęsiny. W stolicy niemal we wszystkich hipermarketach można kupić ten rarytas. Tak będzie do Bożego Narodzenia.
Na świętego Marcina najlepsza gęsina, ale i po Marcinie smakuje wybornie. Z gęsią nie trzeba obchodzić się jak z jajkiem. Wystarczy natrzeć tuszkę solą, pieprzem, majerankiem, w skórę wgnieść kilka ziarenek jałowca. Również do środka trzeba wsypać sól, pieprz i majeranek, włożyć kwaśne jabłka oraz kilka ząbków czosnku. Najlepiej zapakować tuszkę w rękaw do pieczenia i schować do lodówki na 10-15 godzin. Wystarczy, by majeranek zaprzyjaźnił się z mięsem. Po tym czasie należy włożyć gąskę do piekarnika, niech się piecze około 3 godziny, w temperaturze 190 stopni. Podawać z ziemniakami, czerwoną kapustą, żurawiną bądź z buraczkami. Oczywiście nie obejdzie się bez lampki czerwonego wina.
Gęś jest hojna. Z szyi, żołądka i serca można zrobić rosół, ale trzeba uważać na marchew i pietruszkę, bo ich nadmiar zamieni rosół w słodką zupę. Pozostanie jeszcze sadło. Należy je przetopić na patelni i zakręcić w słoiczku. Będzie jak znalazł do smażenia mięs, albo do nacierania dotkniętych reumatyzmem kolan.
Gęsina nie jest tania, ale i sposób hodowli nieprzeciętny. Gęsi potrzebują rozległych pastwisk, owsa, marchwi, koniczyny. Czyli tego wszystkiego bez czego obejdzie się kurczak zwany brojlerem.
Pieczona gęś króluje w listopadzie nie tylko w kuchniach warszawiaków, ale także w dobrych warszawskich restauracjach. W sklepie za całą gęś zapłacimy ponad 80 złotych.