Prawda jest taka, że z każdym dniem wstawać trudniej. Z każdym porankiem również - coraz bardziej warto.
Oto mamy połowę Adwentu. A co się z tym łączy - półmetek Rorat. W naszym kościele, w parafii tuż pod Warszawą, Roraty odbywają się codziennie, o 6.30. Chodzimy na nie z (zaopatrzonymi w lampiony) dziećmi: z dwójką, czasem trójką. Najrzadziej z całą czwórką (logistyka kontra rozespana czterolatka). Chodzimy chociaż… ciężko jest. Z każdym dniem poranne wstawanie wydaje się trudniejsze. Bo wiadomo: praca męcząca, szkoła męcząca, przedszkole męczące. A połączenie tego wszystkiego - męczące najbardziej.
Więc przyznam szczerze, miałam dwa momenty absolutnego zwątpienia, żeby nie powiedzieć, roratniego buntu. I raz budzik zadzwonił, a ja go „nie usłyszałam”. Drugi raz natomiast - budzik nie zadzwonił. Bo go wcale nie nastawiłam. Za jednym i drugim razem nad zaspaną matką stanęły jednak… dzieci. I z nieco groźnymi minami, postawiły rodzicielkę do roratniego pionu: „Mamo, idziemy! Jesteśmy gotowi”. I dobrze, że postawiły…
Bo Roraty to nie tylko adwentowe ćwiczenie hartu i ducha, i ciała. To przede wszystkim prosty sposób, by oczekiwanie na przyjście małego Jezusa, przybrało właściwą formę. Bo Roraty w naturalny sposób ustawiają hierarchię adwentowego życia: najpierw uczestniczymy (choćby z trudem) w tym, co Boskie. Najpierw sacrum. Potem dopiero - to co ludzkie, czyli profanum. Najpierw Msza św. poranna, a potem cały, długi dzień. Dzień, co tu dużo mówić, szalony, zapełniony do granic możliwości. A im bliżej Bożego Narodzenia, granice adwentowych dni (i nocy) jakby się przesuwają. Zakupy, sprzątanie, gotowanie, prezenty. Zakupy, sprzątanie, gotowanie… I tak dalej. Znamy to wszyscy. Gdy jednak rano pójdzie się na Roraty - wszystkie inne sprawy w jakiś tajemniczy sposób układają się w uporządkowaną całość. I ze wszystkim (jakoś) się zdąży. Przetestowane.
A skoro jesteśmy przy tegorocznych Roratach, warto zrobić małą dygresję, a konkretnie uczynić pełen uznania ukłon w stronę redaktorów Małego Gościa Niedzielnego. Czytelnicy, którzy wraz z dziećmi na Roraty chodzą, pewnie już wiedzą dlaczego… Tym, którzy nie chodzą, tłumaczę. Otóż w bardzo wielu parafiach kazania roratnie dla dzieci oparte są o świetne w formie i treści materiały przygotowywane przez Małego Gościa Niedzielnego. Jak co roku, dzieciaki z wypiekami na policzkach (nie tylko od mrozu), czekają więc na kolejny, roratowy dzień. I kolejną historię podczas homilii…
W tym roku temat katechez brzmi: „Poszli w ciemno za Światłem”. Podczas każdego z roratnich kazań dzieci poznają historię świętego lub błogosławionego. Zwykłego człowieka, który porzucił wszystko, a po ludzku zachował się jak (Boży) wariat. I mimo wielu trudów, mimo cierpień, prześladowań, poszedł w ciemno za Jezusem. Dzieciaki w naszej parafii, nawet blisko setka (!) słuchają tych historii z otwartymi buziami. Codziennie też wszystkie uczestniczące w Roratach dzieci otrzymują obrazek ze świętym, który mogą sobie wkleić na specjalną, roratnią kartę. Dobry (a subtelny!) sposób, by dzieci do Rorat zachęcić.
Już półmetek Rorat i Adwentu. Może warto, choćby raz, nastawić budzik. I mimo wszystko, trochę z zaciśniętymi zębami (szczękającymi od mrozu), jak adwentowy Boży wariat, pójść na Roraty? W ciemno i za Światłem.