– Nie czcijmy rocznicy wprowadzenia stanu wojennego, bo to dramatyczne wydarzenie. Ale też o nim nie zapominajmy, bo tego dnia przegraliśmy wprawdzie bitwę, ale na końcu wygraliśmy wojnę – mówił prezydent Bronisław Komorowski, który odwiedził 13 grudnia Areszt Śledczy na Białołęce, gdzie był internowany razem z innymi działaczami podziemnej „Solidarności”. – Przebrali nas w więzienne koszule i puścili wzdłuż szpaleru strażników z ujadającymi psami – wspominał.
Uroczystości rocznicy wprowadzenia stanu wojennego w Areszcie Śledczym po raz kolejny zorganizowało Stowarzyszenie Wolnego Słowa. Wzięli w nim udział byli opozycjoniści, m.in. Henryk Wujec, Jan Lityński, a także kapelan osadzonych na Białołęce ks. Jan Sikorski.
– Zginęło wówczas ponad 100 osób. Tysiące było internowanych, wielu połamano kariery zawodowe lub przypłaciło te wydarzenia zdrowiem. Koszty ogłoszenia stanu wojennego były ogromne, dlatego chcemy więźniom Białołęki i innych obozów w Polsce podziękować: to im zawdzięczamy wolność – mówił Wojciech Borowik, szef stowarzyszenia, dodając, że wśród ludzi, którzy rzucili wyzwanie systemowi komunistycznemu, wielu jest takich, których dziś nie stać na czynsz ani na opiekę zdrowotną. – Państwo jest im coś winne – dodał.
– Państwo jest tu na ostatnim miejscu – odpowiedział prezydent Bronisław Komorowski. – Na pierwszym, w imię solidarności, powinni być przyjaciele i koledzy z czasów internowania. To powinno być wyzwaniem dla tego środowiska, ja chętnie się do tego przyłączę – mówił prezydent, apelując także, by dawni opozycjoniści wsparli teraz inne potrzebujące środowiska opozycyjne za granicą. – Ja sam przygotuję paczkę świąteczną dla rodziny jednego z opozycjonistów białoruskich.
W Areszcie Śledczym Bronisław Komorowski obejrzał salę pamiątkową poświęconą pamięci internowanych w stanie wojennym i poprowadził lekcję historii dla uczniów jednej ze szkół z Białołęki. Opowiadał o własnych wspomnieniach z czasów aresztowania i pobytu w więzieniu.
– Myśleliśmy, że to może prowokacja, że zaraz będą strajki, więc się o nas, aresztowanych w nocy z 12 na 13 grudnia, naród upomni i nas wypuszczą. Ale kiedy przywieźli nas na Białołękę, przeprowadzono rewizję, wydano więzienne koszule i przeprowadzono przez szpaler strażników z ujadającymi psami, zrobiło się mało przyjemnie. Na półpiętrze ustawiono nam telewizor, z którego na okrągło puszczano przemówienie gen. Jaruzelskiego i naprawdę nie wiedzieliśmy, czym to może się skończyć. Myśleliśmy nawet, że może powstaniem narodowym. Wielu, zwłaszcza robotników, było przerażonych, ale ja należałem do „starych kryminalistów” i wiedziałem, czym jest więzienie. Chociaż bałem się o rodzinę, jak każdy. Z czasem dowożono kolejnych aresztowanych, więc mieliśmy trochę więcej informacji „ze świata”, także od naszych rodzin. Pewnego dnia ktoś zaczął walić w drzwi mojej celi. „Bronek! Tu Trufel". Od dawnego przyjaciela z harcerstwa dowiedziałem się, że moją żoną i dwójką małych dzieci zaopiekowało się dwóch harcerzy. Przedstawili się Ani pseudonimami, jak w konspiracji: „Cnota” i „Jajo” – wspominał prezydent, dodając, że nieprzewidzianym efektem internowania było poznanie się środowiska opozycjonistów. – Tego komuniści chyba nie przewidzieli. A wśród internowanych było przecież wielu ludzi dzisiejszej władzy.