Kicając do WC

Aura sprzyja częstszym kontaktom ze służbą zdrowia. Niestety.

„Misją Warszawskiego Szpitala dla Dzieci jest niesienie pomocy wszystkim potrzebującym dzieciom. Dążymy do tego wykorzystując całą naszą wiedzę, doświadczenie i życzliwość personelu” – reklamuje się szpital przy Kopernika. Reklama reklamą, ą życie życiem, zwłaszcza w mroźne dni, kiedy chirurgiczno-ortopedyczna izba przyjęć pęka w szwach. Dzieci połamane, zwichnięte, obolałe i te, które przyszły na planowe wizyty kontrolne. Wszystkie karnie czekają, kilka godzin, nawet wtedy gdy lekarz kończy dyżur, a jego zastępca przychodzi dopiero po godzinie.

Ale czekającym małym pacjentom czasem chce się do toalety i tu pojawia się problem. Jedyne na parterze WC, zresztą tuż przy poczekalni jest zamknięte na kluczyk - dostęp do niego ma tylko personel. Pacjenci muszą zejść do piwnicy, podwójnym ciągiem schodów. Także ci z urazami nóg, chodzący o kulach, z nogami w gipsie lub w usztywniaczach…

- Pani weźmie dziecko na ręce i zniesie – radzi pani w rejestracji.

Mojej 11-latki już nie udźwignę, choć chuda, ale ze zgrozą pomyślałam o tym, gdyby uraz przytrafił się jej starszemu bratu.

- A co ja pani zrobię… Tu jest toaleta tylko dla personelu – denerwuje się rejestratorka, kiedy proszę o kluczyk do „parterowego” WC. Denerwuje się jeszcze bardziej, gdy pytam o kierownika izby przyjęć.

I sama nie wiem, co bardziej mnie zdenerwowało: to, że w szpitalu dziecięcym chwalącym się „najwyższą jakością usług”, połamane dzieci muszą kicać po schodach do piwnicznego WC, a zdrowy bądź co bądź personel ma go pod nosem, czy też zwykła ludzka nieżyczliwość.

A drugiej pani rejestratorce, która w tajemnicy przed „panią-dobra rada” dała mi cenny kluczyk, bardzo dziękuję. Tylko że to nie rozwiązuje problemu.


 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..