Być może tej części Warszawy żal najbardziej. Prawdziwe przedwojenne „city”. To też chyba najbardziej znana – bo wielokrotnie fotografowana – część utraconego raju „Warszawa”.
Wielkie to i nieznośne wręcz słowa, ale tak postrzegam tamten fragment stolicy. Z wszelkimi jego niedoskonałościami i ułomnościami tęsknię za nim. Wschodnia pierzeja ulicy Marszałkowskiej i kwartał pomiędzy Kredytową, Mazowiecką z placem Napoleona do Złotej. Ileż tam słynnych i pięknych kamienic się pyszniło! Dom mody Bogusława Hersego, zwracający swe oblicze ku Marszałkowskiej, Kredytowej i placowi Dąbrowskiego – imponujący gmach, dom Towarzystwa Ubezpieczeniowego „Rosja” – symbol tamtej Marszałkowskiej. Wykpiwany w początku wieku XX za pretensjonalny styl, szybko stał się ikoną centralnej części miasta. Pięciopiętrowa kamienica z hełmami wieńczącymi naroża i figurą pochylonej kobiety na szczycie w części centralnej. Rzeźba, symbolizująca elektryczność, trzymała w wyciągniętych przed siebie rękach lampę, z dołu zdawała się gotować do skoku. Była wreszcie legendarna „Adria” (gmach, niefortunnie nadbudowany, stoi do dziś) przy ul. Moniuszki, był wspaniały gmach filharmonii – po wojnie zastąpiony charakterystycznym dla epoki „klockiem”.
W tym wszystkim wyróżniał się jednak bez wątpienia dom o charakterze romantycznego zameczku. Skryty nieco na zapleczu, u zbiegu Sienkiewicza i Zgody. To prezentowany na pocztówce budynek księgarni i składu muzycznego wydawnictwa Gebethnera i Wolffa. Ach, księgozbiory sygnowane GiW musiały znaleźć się w każdym przedwojennym domu. To w tym wydawnictwie Stefan Starzyński zamówił okolicznościową serię różnych pozycji o Warszawie – od gawęd Galińskiego przez legendy według Szelburg-Zarembiny, które rozdawano uczniom na zakończenie roku szkolnego 1938/39 – ostatniego takiego w historii. Książki były w twardych oprawach, te obite zostały czerwonym materiałem – na środku widniał złoty herb Warszawy. Papier w środku kredowy. Nawet po przeszło 70 latach ma się doskonale. Wydawnictwo specjalizowało się w literaturze narodowej: takiej, którą dziś uznajemy za klasykę, m.in. książkach Reymonta, Orzeszkowej, Konopnickiej czy Sienkiewicza. Zajmowało się także wydawaniem prasy, m.in. „Kuriera Warszawskiego”.
Budynek wydawnictwa przy Sienkiewicza wzniesiono w latach 1905-1906. Projektantem był Bronisław Brochwicz-Rogóyski. Parter zajmowała reprezentacyjna księgarnia. Choć budynek został zniszczony w czasie Powstania Warszawskiego, charakter miejsca przetrwał. Dziś, w powojennym bloku stojącym na tej samej działce, na parterze mieści się także księgarnia.
Przed wojną nie był to jedyny punkt GiW w Warszawie. Drugi (choć historycznie pierwszy!), równie znany, znajdował się na rogu Krakowskiego Przedmieścia i ulicy Czystej, w oficynach pałacu Potockich. Tam można było nabyć także fortepiany GiW. Wydawnictwo działało nie tylko w Warszawie, nie tylko w zaborze rosyjskim, ale także w Galicji, w Krakowie. Tam w 1913 r. doszło do głośnego zabójstwa. Ofiarą padł dyrektor księgarni Ferdynard Świszczowski. Otrzymał silny cios w głowę, stracił przytomność. Jednak jak orzekli biegli, przyczyną śmierci było uduszenie kneblem. 30 września przed krakowską księgarnią zebrały się tłumy mieszkańców miasta. Sprawę opisywały gazety, a sprawców miał wykryć superagent do zadań specjalnych „Prinz” – pies rasy doberman.
Ród Gebethnerów to ród z tradycjami, zasłużony zwłaszcza dla Warszawy. Jego dzieje spisał Jan Gebethner w książce „Młodość wydawcy”. Warto wspomnieć na koniec Tadeusza Gebethnera. Był wojskowym, księgarzem, sportowcem. Zapisał się w historii jako jeden z założycieli klubu piłkarskiego Polonia. Był jego pierwszym prezesem i jednym z najpopularniejszych zawodników.
Wydawnictwo Gebethner i Wolff założone w 1857 r. przez Gustawa Adolfa Gebethnera i Augusta Roberta Wolffa przetrwało do roku 1950. Stalinizm położył kres tradycji.