Blisko 233 tys. podpisów pod referendum o odwołanie prezydent Warszawy jest już u komisarza wyborczego.
Podpisy przyjechały pod stołeczny ratusz w zabytkowym jelczu-ogórku. Zapakowane w 23 kartony zostały najpierw złożone przed urzędem. Przy nich organizatorzy akcji o odwołanie prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz podziękowali warszawiakom za poparcie.
- Składamy o 100 tys. głosów więcej, niż potrzeba. W żadnym mieście nie było takiej nadwyżki - dodał Piotr Guział, burmistrz Ursynowa, dodając, że gdzie jak gdzie, ale właśnie w Warszawie frekwencja w referendum będzie z pewnością duża, bo to "miast wolnych obywateli".
- To upoważnia nas, by powołać Republikę Warszawską: miasto ludzi, którzy chcą, aby władza ich słuchała - wołał przed ratuszem Piotr Guział.
Zdaniem posła Artura Górskiego z PIS (którego członkowie zebrali w sumie 48 tys. podpisów pod referendum), powszechne poparcie wniosku o referendum świadczy o tym, dni władzy PO w Warszawie są już policzone. Poseł Przemysław Wipler, który również przyjechał do ratusza na złożenie referendalnych podpisów, przypomniał, że obecna próba zmiany władzy w stolicy, przypomina walkę z "układem warszawskim", jaką kiedyś stoczył prezydent miasta Lech Kaczyński.
W akcję referendalną zorganizowaną przez Warszawską Wspólnotę Samorządową włączyło się PIS, Ruch Palikota, Republikanie oraz Warszawskie Forum Lewicy. Przedstawiciele ugrupowań, które organizowały zbiórkę, wnieśli kartony do stołecznego ratusza i złożyli je na ręce komisarza wyborczego Doroty Tyrały, sędziego Sądu Okręgowego w Warszawie.
Żeby wyniki referendum było wiążące, musi wziąć w nim udział co najmniej co najmniej 398 tys. osób. Zanim zostanie wyznaczony termin referendum komisarz wyborczy wraz z 40 pomocnikami, sprawdzą każdy głos poparcia. Mają na to 30 dni. Jeśli ważnych głosów będzie co najmniej 133,5 tys., komisarz zarządza przeprowadzenie referendum. Organizatorzy akcji przypuszczają, że mogłoby się ono odbyć na przełomie września i października.