Trudno w stolicy o inny przykład takiej legendy. Starzy warszawiacy do dziś wspominają hotel, który tak naprawdę nigdy nie powstał. Oto „duch” z Sewerynowa.
Historia to niesłychana i precedensu nie mająca. Trudno bowiem w stolicy o inny przykład takiej legendy.
Jak zauważa Jerzy Kasprzycki, w przedwojennej Warszawie hoteli o nazwach międzynarodowych nie brakowało. Mieliśmy w stolicy całe spektrum geograficzne, jakby na dowód, że miasto jest otwarte i światowe pełną gębą – ot, impresja szyldów. Gości podejmowały zatem hotele: Angielski, Londyński, Francuski, Paryski, Rzymski, Litewski, Kowieński, Drezdeński, Wiedeński, Belgijski, Hiszpański, Neapol, Amerykański, Japoński, Montreal, czy najznakomitszy Europejski. W latach 20. do tego internacjonalu miał dołączyć przybytek ze Szwajcarią w nazwie. Jego gmach miał zachwycać gabarytem i, ma się rozumieć, najnowocześniejszymi rozwiązaniami technicznymi.
Teren pod zabudowę znajdował się na tyłach Krakowskiego Przedmieścia, tuż przy Teatrze Polskim. W XVII wieku pysznił się tu modrzewiowy dwór Zasławskich, który przechodził w kolejnych latach w coraz to insze ręce. W końcu dwór drewniany przeobraził się w rokokowy pałac. Wtedy do gmachu przylgnęło nazwisko Gozdzkich. W późniejszych latach z pałacem miał sprawy m.in. słynny książę Karol Otto de Nassau-Siegen (od niego swoją nazwę wzięły pobliskie Dynasy). Niegodną pozazdroszczenia opinię księciu wystawił badacz dziejów Warszawy Wiktor Gomulicki, który nazwał go awanturnikiem, co raczył skrzętnie uwypuklić Jerzy S. Majewski, opisujący dzieje pałacu. Ten spłonął w 1776 r. W połowie XIX wieku ruinę rozebrano, a m.in. w jej miejscu wyrósł kompleks handlowo usługowy (zajmował znacznie rozleglejszy teren). Co ciekawe, zespół budynków nazwano „Domem Gościnnym”, co przywołuje skojarzenie z innym obiektem handlowym tamtych czasów, „Gościnnym Dworem” na Wielopolu.
Budynki częściowo rozebrano około roku 1914. Był to czas przemian na tym terenie – dopiero co zniknął pałac Karasia, a bliżej Oboźnej wyrósł gmach teatru. Jak pisze Majewski, „miały tutaj stanąć dwa olbrzymie, czteropiętrowe domy czynszowe, między którymi zamierzano poprowadzić tunel”.
Plany pokrzyżował wybuch Wielkiej Wojny. W latach 20. przyszło nowe. Polsko-szwajcarska spółka odkupiła od księżnej Światopełk-Czetwertyńskiej plac na Sewerynowie, między obecną ulicą Karasia (d. Słowackiego), Kopernika, Sewerynów. Spółka nazywała się „Helvetia”. Taką samą nazwę miał przyjąć imponujący hotel, którego budowę rozpoczęto w pierwszej połowie lat 20. Jak pisze Kasprzycki, zwieziono już materiały, rozpoczęto osadzanie fundamentów. Niestety, wkrótce nad spółką zawisło widmo bankructwa. Ta ratowała się sprzedażą części parceli. W tym miejscu, za autorem „Korzeni miasta” warto przytoczyć ciekawostkę – jednym z nabywców było Londyńskie Towarzystwo Szerzenia Chrześcijaństwa wśród Żydów, które na swoje potrzeby chciało zaadaptować jedno skrzydło przyszłego budynku. Niestety, „Helvetia” nie uratowała się. Inwestycję zlicytowano. Budowę przejął Powszechny Zakład Ubezpieczeń Wzajemnych. Gmach ukończono według projektu Antoniego Jawornickiego. Oryginalnie liczył aż jedenaście pięter i był zdecydowaną dominantą wysokościową okolicy, zarazem jednym z najwyższych budynków przedwojennej Warszawy.
W czasie wojny został poważnie uszkodzony i wypalony. Już nigdy nie odzyskał dawnego kształtu. Odbudowa w latach 1947-48 doprowadziła do znacznego obniżenia wieży centralnej, która de facto zniknęła z kompozycji. Do budynku przylgnęła etykietka gmachu „związkowego” z uwagi na zadomowienie się w nim central związkowych (obecnie OPZZ).
Starzy warszawiacy i entuzjaści syreniego grodu nie mówią jednak inaczej o obiekcie przy ul. Kopernika, jak „Helvetia” – ta stała się legendą, mimo że tak naprawdę nigdy nie zaistniała…