2 października 1944 r. w podwarszawskim Ożarowie podpisano umowę o zaprzestaniu działań wojennych na terenie Warszawy. Był to akt kapitulacyjny. Zakończyło się Powstanie Warszawskie. 63 dni chwały, czy klęska militarna, polityczna i moralna?
Taka swoista gdybalistyka z logicznego punktu widzenia nie ma sensu – nie cofniemy kijem Wisły. Poza tym nie jesteśmy w stanie uwzględnić wszystkich zdarzeń formatujących bieg dziejów. Czy ruch skrzydeł motyla może mieć globalną moc sprawczą?
Nie chcę uprawiać rzeczonej gdybalistyki. Uważam ją jednak – co chcę wyraźnie podkreślić - nie tylko za dopuszczalną, ale w pewnych wypadkach wręcz wskazaną. Otóż plan działania opracowuje się wariantywnie – takie myślenie powinno cechować dobrych strategów – umiejętność przewidzenia konsekwencji. Skoro zatem na etapie przygotowań zakłada się kilka wariantów wydarzeń to dlaczego post factum nie dokonać analizy wstecznej? Chociażby po to, żeby zdezaktualizować frazeologizm: „mądry Polak po szkodzie” i wyciągnąć naukę z lekcji zadanej przez kózkę. Tu jednak wracamy do punktu wyjścia… doświadczalnie bowiem scenariusze alternatywne są niesprawdzalne - nie wydarzyły się. Równie dobrze kózka mogła złamać nogę w niepojętym akcie najwznioślejszej ascezy, a nie fiku-miku. Poteoretyzować czasem jednak warto. Brnąc w dygresję pozwolę sobie na skojarzenie historyczne: przypominając zwycięstwo pod Grunwaldem natykamy się czasem na wątpliwość, co by było, gdyby Jagiełło postawił kropkę nad „i” i rozprawił się z niemieckimi zakonnikami do końca (po bitwie zwlekał z ofensywą)? Dlaczego nie pokusił się o zajęcie Pomorza? Taki scenariusz pociągnąłby za sobą niebagatelne konsekwencje. Jeszcze bardziej nurtujące pytanie dotyczy Sobieskiego – czy rzeczywiście dla Rzeczypospolitej Wiktoria Wiedeńska była korzyścią? Jak potoczyłyby się wypadki, gdyby potęga Habsburgów i Sasów została rozbita przez Turków? Wówczas najbardziej prawdopodobny byłby sojusz Polski z Francją – następnie te siły, oparte na husarii, mogłyby skutecznie rozprawić się z saracenami i, mówiąc kolokwialnie, upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. W takiej sytuacji być może potęga ówczesnej Rzplitej nie skończyłaby się wraz ze śmiercią Jana III. Wreszcie przykład z historii XX wieku i słynna już gdybalistyka Piotra Zychowicza – „Pakt Ribbentrop-Beck”, wizja wspólnego marszu Rzeczypospolitej i Niemieckiej Rzeszy na Związek Radziecki. To political-fiction niesie ze sobą pewną wartość, oto człowiek zaczyna myśleć, a nie tylko wzorem pozytywki odtwarzać zadane treści.
Z oceną Powstania Warszawskiego mierzymy się od samego początku. Jerzy Kirchmayer w jednej z bardziej znanych książek na ten temat („Powstanie Warszawskie”, Warszawa 1959) pisał: Faktem najbardziej ogólnym i najbardziej bezspornym jest, że powstanie zakończyło się całkowitą klęską wojskową, polityczną i materialną. Nie trzeba przysłaniać tego faktu zwalaniem winy na innych – na Armię Radziecką, na rządy i dowództwa anglosaskie, na PKWN i I Armię Polską. Trzeba stanąć na stanowisku, że kto poniósł klęskę, ten jest winien, ponieważ jego przewidywania były mylne, ponieważ nie obliczył swoich sił, powziął zły plan działania, nie uwzględnił warunków czasu, nie wytrzymał nerwowo itp.” Książka została wydana w głębokim PRL-u, ale jej autor był wysokim oficerem przedwojennego wojska, współautorem akcji „Burza”! Współczesnym wyrazem pamięci o Powstaniu i szacunku, a wręcz afirmacji powstańców jest Muzeum w gmachu dawnej elektrowni tramwajowej na Woli. Doniosłość i pozytywny wpływ 63 dni walk na losy Polski od lat podkreślają historycy, władze państwowe i miejskie. Mówi się o konieczności działań zbrojnych i zwycięstwie moralnym. Zatem różna retoryka towarzyszyła różnym czasom - od totalnego potępienia po absolutną mitologizację splecioną z popkulturowymi ujęciami. Na disnejowsko-odpustowy charakter obchodzenia sierpniowej rocznicy Powstania zwrócił w tym roku uwagę piórem Jacka Wasilewskiego „Wprost”. Temat numeru ilustrował wizerunek powstańca z głową Myszki Miki. Prawdziwą bombę odpalił jednak Zychowicz, publikując „Obłęd” – miażdżącą krytykę zrywu z 1944 r. To pozycja o tyle wyjątkowa, że autor kojarzony jest ze środowiskiem prawicowych dziennikarzy (wicenaczelny „Do Rzeczy” i szef „Do Rzeczy Historia”). Zychowicz zebrał od kolegów solidne cięgi. Jak zatem rozmawiać o Powstaniu? Czy linia podziału na pewno dzieli komentatorów na stronę prawą i lewą – "patriotów" i "lewaków"? Mam poważne wątpliwości. Ze względu na swój ambiwalentny stosunek staram się samozachowawczo unikać polemik.
Zatem przez szacunek do wydarzeń historycznych przypomnijmy, jak w październiku 1944 r. kończyło się Powstanie Warszawskie. Umowa kapitulacyjna składała się z III części. Pierwsza zawierała 10 punktów, druga 13, a trzecia tylko jedno zdanie: „Przy wykroczeniu przeciw postanowieniom niniejszego układu pociągani będą do odpowiedzialności ci sprawcy, którym wykazano winę.” Działania wojenne, zgodnie z zapisem, kończyły się 2 października o godzinie 20 czasu niemieckiego i 21 czasu polskiego.
Ocalałe, zdziesiątkowane polskie oddziały miały zdać broń (oficerowie mogli pozostawić broń białą) i udać się na punkty zborne. Wyznaczone jednostki specjalne AK w uzbrojeniu miały pozostać w mieście i zadbać o ład i bezpieczeństwo. Niemieccy jeńcy mieli zostać wydani. Wreszcie ludność Warszawy miała opuścić miasto. Niemcy gwarantowali przestrzeganie międzynarodowych konwencji, niestosowanie odpowiedzialności zbiorowej wobec cywilów. Zapewniano, że „ewakuacja miasta Warszawy z ludności cywilnej zostanie przeprowadzona w czasie i w sposób oszczędzający ludności zbędnych cierpień. Umożliwi się ewakuację przedmiotów posiadających wartość artystyczną, kulturalną i kościelną”. Brzmi to jak czarny humor. To jak po bestialskiej zbrodni wyprawić ofierze uroczysty pogrzeb. Niestety, nie obyło się bez tańca na grobach. Niemcy po „oczyszczeniu” stolicy z Polaków dokańczali dzieło zniszczenia. Ponad 80 proc. Warszawy przestało istnieć (w części centralnej współczynnik zniszczeń był znacznie wyższy).
Umowę kapitulacyjną sygnowali (zapis zgodny z oryginałem):
von dem Bach
Iranek Kazimierz, płk.
Dobrowolski, ppłk