Wychodzę z teatru i mam potrzebę, by temat, który podpowiedziała mi niezwykła sztuka, a właściwie życie, o którym ona opowiada, podrążyć dalej.
Otwieram więc tekst swojej niegdysiejszej rozmowy z Krzysztofem Zanussim, w której pytam: - Jeśli śmierć może stanowić punkt odniesienia do życia, ustawiać je w innej, metafizycznej perspektywie, dlaczego tę myśl o śmierci niemal do końca odrzucamy? Dlaczego w naszej cywilizacji śmierć ciągle stanowi tabu?
Krzysztof Zanussi: Bo to jest cywilizacja konsumpcji. Cywilizacja ludzi, którzy w takim stopniu czują się kowalami własnego losu, że nie dopuszczają do siebie myśli, że ktoś nad tym losem czuwa, uwarunkowuje go, ma wpływ. Największym heroizmem jest życie, w którym wiemy, że nasze problemy nie będą rozwiązane. Cenię sobie ludzi, którzy bez goryczy przegranej, wiedzą ,że nie ma wygranej na tej ziemi. Trzeba się poddać, a nie szarpać do końca.
Równie dramatycznym jest patrzenie na cierpienie naszych bliskich. Chrystus na widok Łazarza rozpłakał się, chociaż wiedział, że go wskrzesi.
Krzysztof Zanussi: Ludzie współcześni próbują za wszelką cenę uciec od bólu. Tymczasem ból jest częścią naszego istnienia. Lekarz wypisujący akt zgonu, od razu wypisuje środki uspokajające dla rodziny, żeby ją zobojętnić. Myślę, że opłakanie zmarłych jest ceną, jaką płacimy za miłość. Kiedy umierał Jan Paweł II, zobaczyliśmy z wyjątkową precyzją nieuchronność śmierci, którą chcielibyśmy wyprzeć z naszej świadomości. Papież, jak nikt, uświadomił nam, że ona jest zagadką, niezgłębioną tajemnicą, i że jest wciąż w naszym życiu obecna. Świat chciałby się bardzo urządzić bez tej perspektywy, bo taka jest słabość ludzka. Na tę słabość jest dzisiaj wielkie przyzwolenie.
Czy jedyne, co może zrobić artysta, to być z nami w tych zmaganiach? Od godzenia się z kondycją ludzką, aż po paroksyzmy bólu?
Krzysztof Zanussi: Mamy świadectwo Jana XXIII, który umarł w opinii świętości, a przecież mówił jak boi się śmierci. To jest zawsze dramat. Dramat tej chwili umierania. Królowie hiszpańscy, aby im było łatwiej umierać, spali w trumnach. Nie było łatwiej. Ale na pewno lepiej jest o tym myśleć, niż nie myśleć.
Bohaterka sztuki "Gry ekstremalne" w swoim pamiętniku wyjawia najróżniejsze fazy świadomości. Wie, że umiera, ale ciągle jeszcze życie przynosi jej zwykłe radości, nadzieje, marzenia. Jej książka, niedokończona, wypełnia pierwszą część spektaklu. Część druga, to rozmowy z rodzicami Ewy, z jej mężem, przyjaciółmi. Równie bezradnymi jak ona i cały sztab lekarzy. Niezdolnymi ogarnąć rozmiaru tragedii, a jednak próbującymi z tym żyć. Fudalej w roli męża Ewy i przyjaciółka, poznana w szpitalu, Małgorzata Niemirska stworzyli poruszające kreacje.
Żyć dziś, rok po śmierci Ewy, gdy aktywnie włączają się w akcję Fundacji Rak’n’Roll "Oswajamy raka". Wernisaż, który zorganizowano w holu teatru, ukazuje portrety pięknych kobiet po chemioterapii, autorstwa m.in. Andrzeja Świetlika, które akceptują "piękno inaczej". Kolejna faza projektu to zorganizowanie wspólnego "Stołu Bólu" z udziałem mediów i przedstawicieli fundacji. Teatr, który włącza się w podobne społeczne akcje wypełnia coś więcej, niż tylko funkcje kulturotwórcze. I chwała mu za to.