Nowa, powojenna Warszawa rosła – stały domy Mariensztatu, jaśniał Muranów, pracowano nad MDM-em. A jednak, książka „Warszawa” z 1950 roku wyraża wprost wypowiedzianą tęsknotę za dawną stolicą. Rogata to, ale warszawska dusza wymyśliła.
Czy to Nike, czy syrena? Panna z mieczem, tarczą obarczona, z włosami rozpuszczenymi o piersi niezbyt wydatnej za to z ustami pełnymi. Jej sylweta niecała. Umykają poza krawędź obrazu falbany… nie kreacja z domu modowego, lecz pancerz łusek. A więc syrena! Najbardziej stołeczna z dam! Oto pierwszy plan okładki książki z dawnych lat. Rysunek. Stylistyka plakatu. Jest i plan drugi. Wagony. Dźwig. Kominy dymiące. Rusztowania po nieboskłon. Ci panowie na budowie… socrealizm w sztuce.
Książkę „Warszawa” wydano nakładem Spółdzielczego Instytutu Wydawniczego „Kraj”. Był rok 1950. Dopiero co socrealizm stał się doktryną oficjalnie obowiązującą polskich literatów i sztukmistrzów. Spełniał fasadową funkcję systemu. Gruba warstwa ideowa nad strefą radzieckich wpływów. Socrealizm prześladował codzienność. Kiedy masy robotnicze wtargnęły (lub inaczej – zostały władowane) do Śródmieścia, stały się zbiorowym odbiorcą, nadawcą a przede wszystkim tematem nowych tekstów nowej kultury. W epoce stalinowskiej odstępstwa od doktryny w nurcie licencjonowanych pozycji nie zdarzały się. Był to czas wypierania pamięci, uśmiercania niewygodnej przeszłości, konstruowania „nowego wspaniałego świata”. Wobec powyższego niech nie dziwi czytelnika tego felietonu przejęcie moje, towarzyszące przy obcowaniu z „Warszawą” roku 1950. Do rzeczonego przejęcia doprowadziło uświadomienie – „non omnis… umarło”.
W książce ujawnia się wyraźne pęknięcie. To pewna, zdaje się, niesubordynacja ideowa, wręcz zuchwałość. A wszystko ujęte w przepisowe ramy. Nowa Warszawa rosła – stały domy Mariensztatu, jaśniał Muranów, pracowano nad MDM-em…
Kiedy patrzy się na niezrealizowane plany architektów, kiedy czyta się listy słane do samego Bieruta z propozycjami dla „nowej Warszawy” aż ciarki obiegają plecy. Tu mowy o ciągłości w żadnym wypadku być nie mogło. Konserwatyści z prof. Zachwatowiczem na czele przeforsowali ideę odbudowy Starego Miasta, ale moderniści o Warszawie z roku 1939 słyszeć nie chcieli. Przed nimi otwierały się nowe możliwości. Na szczęście nie wszystkie wariactwa wyszły ze sfer marzeń.
Nie chce się zatem wierzyć, że zdjęcie otwierające opowieść o mieście w książce „Warszawa” z roku 1950 to widok placu Napoleona z 1939! reprodukcja: Piotr Otrębski Nie chce się zatem wierzyć, że zdjęcie otwierające opowieść o mieście w książce „Warszawa” z roku 1950 to widok placu Napoleona z 1939! Oto wspomniane pęknięcie. Pyszna przestrzeń z… burżuazyjnymi domami kamieniczników, z dominantą w postaci Prudentialu – czyli gmachu wybudowanego dla angielskiego towarzystwa ubezpieczeniowego. Budynek po wojnie został przekształcony na hotel Warszawa, styl artdeco okraszono socrealem. Niemniej, to jeden z najbardziej wielkomiejskich widoków przedwojennej Warszawy. Ileż tu tego znienawidzonego przez władzę lat 50. zepsutego kapitalizmu i wyzysku. Ile też blichtru i splendoru. To przecież kwintesencja miasta, które miało przestać istnieć nie tylko fizycznie. Fizycznie zostało zgładzone w czasie wojny. Miało przestać istnieć w umysłach nowych socjalistycznych ludzi. A jednak, książka „Warszawa” z 1950 roku wyraża wprost wypowiedzianą tęsknotę za tamtą stolicą… Rogata to, ale warszawska dusza wymyśliła…
Książki o Warszawie z wczesnego okresu powojennego to intrygujące przypadki, obiekty do badań. W nich doktryna realizowała się obok niesubordynacji ideowej – takie można mieć, krzepiące, skądinąd wrażenie. Zdjęcia mają potężną siłę rażenia. I choć litera opiewa polsko-sowieckie miłości… plac Napoleona odzywa się głośniej.