Jesteśmy częścią rozpadającego się świata i albo w porę wrócimy do fundamentalnych wartości, albo zatracimy się w labiryncie, który prowadzi donikąd.
"Sceny z życia małżeńskiego” Ingmara Bergmana wystawione w Teatrze Kamienica odkrywają z bezwzględną ostrością, jak łatwo się uwikłać w labirynt kłamstw, zdrad z którego, jak się szybko okaże, nie ma wyjścia. Jak ulegamy pozornej bezradności, jak rezygnujemy z walki o to, co stanowi sens naszego życia. Dziś, jeszcze bardziej niż w latach kiedy Bergman pisał swój tekst, postępuje rozkład więzi rodzinnych.
Przestajemy rozumieć słowo odpowiedzialność, nie liczymy się z konsekwencjami, ranimy bezpowrotnie nasze dzieci, na których nasze doświadczenia odcisną nieodwracalne piętno. A jednocześnie biegamy na kozetki do psychoanalityków, lekturę pism rozpoczynamy od reportaży z życia, zwierzeń porzuconych matek i zdradzanych, bądź zdradzających żon.
Nie będę tu przytaczać zatrważających statystyk, choć one są naprawdę zatrważające. Tyle, że ani te lektury, ani seanse psychoterapeutyczne, ani joga, ani medytacje nie pomogą tym, którzy przed laty utracili fundamentalny system wartości. Odbudowanie go bowiem nie jest łatwe. Stajemy się cyniczni, powierzchowni, nie szukamy wsparcia u źródła, nie umiemy zawierzyć Bogu i ludziom.
A zaczyna się niewinnie, czego przykładem jest spektakl w Teatrze Kamienica. Wydawałoby się, że małżeństwu, w które wcielili się wrażliwi, inteligentni aktorzy, Justyna Sieńczyłło i Piotr Grabowski niczego nie brakuje. Zaczynamy im nawet zazdrościć. Pozycji zawodowej, statusu materialnego, udanych dzieci. Byle tylko tego nie zmarnowali, myślimy. Niestety. Na naszych oczach rodzi się między nimi jakaś niewytłumaczalna obcość, już nie potrafią ze sobą rozmawiać, ich pragnienia rozmijają się, zaczynają szukać nowych "zabawek”. A tych świat im nie skąpi. Jeszcze nie wiedzą, że są to fałszywe monety.
Barbara Sass wnikliwie prowadzi intrygę, rozumiejąc, że problem tkwi znacznie głębiej. Chce, jak mówi, pokazać rozpad współczesnego świata. Czy z tej konstatacji skorzystamy? Czy odezwą się w nas głęboko ukryte potrzeby, czy spróbujemy dawać i brać, to co w życiu najważniejsze? Tu pojawia się odwieczne pytanie: Na ile sztuka jest nas w stanie pozytywnie zmienić? Na ile jest zdolna poruszyć najistotniejsze sfery naszej wrażliwości? Wierzę, że tak i nic tą moją wiarą, jak dotąd, szczęśliwie, nie zachwiało. Myślę też, że subtelna gra, od półtonów do dramatycznych akcentów, jakie w sobie znajdują aktorzy, dowodzi, że i oni są naszymi sprzymierzeńcami w walce o to, bez czego życie staje się jałowe.