Hipotetyczne spotkanie kardynała Wyszyńskiego i Witolda Gombrowicza to bolesna konfrontacja dwóch postaw.
Do tych, którzy najgoręcej atakowali Polskę i Polaków w imię miłości do własnej ojczyzny, takich jak Kochanowski, Wyspiański, a nade wszystko Norwid, dopisać należy Witolda Gombrowicza. Ten ostatni jednak wyrażał to w sposób najbardziej prowokacyjny, wręcz irytujący. Rozdawał ciosy na oślep. Wystarczy przeczytać jeden z wielu fragmentów Dziennika: "Mam rację, twierdząc, że Polak jest spętany swoim zbyt sztywnym i kurczowym patriotyzmem, że lęk paniczny przed naruszeniem tej emocjonalnej więzi, jaka łączy nas z narodem, zmusza nas do myślenia trwożliwego, nierzetelnego, zabija w nas twórczy stosunek do życia i skazuje na drugorzędność. Lecz tylko kołtuństwo lub zła wola może widzieć w tym zamach na polskość, bo jeśli doradzam, to nie po to, by Polskę zniszczyć, lecz aby w ludziach naród stanowiących wyzwoliła się pełna ich wartość i energia".
A jednak to słowa kardynała Wyszyńskiego, tak jak potem Jana Pawła II, sprawiły, że poczuliśmy się narodem. Ta hipotetyczna rozmowa dwóch zaangażowanych w sprawy ojczyzny Polaków, rozmowa, która nigdy w istocie nie miała miejsca, stanowi scenariusz spektaklu zatytułowanego "Polacy”, pokazanego na scenie Teatru Polskiego.
Jeden z bohaterów przeżywa klęskę Polski przez pryzmat posłannictwa, jakie ciąży od wieków na polskim losie, drugi przez pryzmat swego indywidualizmu. Nie mogło więc w scenariuszu zabraknąć znanych słów z "Dziennika" Gombrowicza: Poniedziałek - Ja, wtorek - Ja, środa - Ja itd. Gdyby takie zapiski znalazły się w notatniku duchowym Prymasa, mogłyby brzmieć: Poniedziałek - Polska, Bóg, Maryja. I pozostałe dni tygodnia podobnie. - Wszystko postawiłem na Maryję - wyznawał.
"Być" dla Gombrowicza to nieustannie manifestować swą podmiotowość. Ta antynomia, z którą nie może się uporać, to subiektywizm w kontrze do obiektywizmu. I to, jak sam mówi, stanowi nieustanne rozdarcie, krwawiącą wiecznie ranę. Lęk przed sztucznością, nawet w rozmowie z Bogiem, by nie ulec stereotypom, formie, dekoracyjności. - Żeby rozmawiać z Bogiem - konkluduje - należałoby najpierw rozmówić się z samym sobą.
Tych lęków nie podziela kardynał. Jest czysty w obliczu Boga, czysty wobec siebie. A przecież jeden i drugi walczy o to samo. - Chodzi mi o godność Polaka, o honor w jego konfrontacji ze światem - mówi Gombrowicz. - Jestem Polakiem doprowadzonym do ostateczności przez Historię - dodaje. To, co oczyszcza tego Ekscentryka, to cierpienie. Jeszcze inna antynomia: pycha Mickiewiczowskiego Konrada i pokora księdza Piotra. Tu uosobiona przez Prymasa. Pociąg, który reżyser uczynił najważniejszym elementem inscenizacyjnym, wiózł tych Polaków w przeciwną stronę. Pozornie. W gruncie rzeczy z całych sił, choć niekiedy pokrętną z własnej i nie tylko własnej woli, zmierzali do wolnej Polski.
Wybór tekstów stanowiących scenariusz autorstwa Rafała Kosewskiego musiał być z konieczności ograniczony, reżyser zaś, Gabriel Gietzki, zawierzył przede wszystkim osobowości dwóch świetnie dobranych aktorów. Skupiony, silny wewnętrznie Olgierd Łukaszewicz jako kardynał Stefan Wyszyński (rola wybrana na jubileusz aktora) i rozedrgany, niepanujący nad rozgoryczeniem, wybuchowy, ale w tym właśnie przekonujący Radosław Krzyżowski w roli Witolda Gombrowicza. I między tymi adwersarzami toczy się walka, nie przeciwko komuś, ale o coś. O metody, o drogę, o pryncypia. To wciąga widza podczas tego nietypowego, wartościowego spektaklu. Dziś szczególnie cennego, gdy wszystko wokół zasmuca powierzchownością i demagogią.