Chce iść pieszo do Rzymu? Choruje na nowotwór? Daliśmy się nabrać Oliverowi Wolańskiemu. Nie my pierwsi, ale mamy nadzieję, że ostatni.
Wieczorem kolejna bomba: jedna z sióstr zakonnych pisze do redakcji, że zna go od kilku lat. Najpierw chciał wstąpić do zakonu, ale zrezygnował, zabierając przy okazji klucz do klasztornych pomieszczeń.
Gdy Oliver pisze na Facebooku o cierpieniu związanym z kolejnym wlewem chemii, w klasztorze znajdują go pijanego w sztok w kryptach.
Siostra podejrzewa, że był pijany częściej, a do pokoju, którego używał już bez ich zgody sprowadzał innych. Jesienią okradł sklep, ukradł dewocjonalia i pieniądze.
Rozmawiam z policją. Potwierdzają: przy Oliverze Wolańskim znaleziono część produktów, ale brakowało gotówki. Prokuratora poprosił, że dobrowolnie podda się karze.
Dzwonię do „bohatera” tekstu. - Tak, rzeczywiście. Miałem problemy z alkoholem. Ukradłem po pijaku, nie pamiętam, czy była tam gotówka - przyznaje się.
„Nie zna mnie nikt /nikt poznać nie zdoła” - pisze Oliver Wolański w jednym ze swoich wierszy w debiutanckim tomiku.
Ale Olivera Wolańskiego zna więcej osób. Niestety prawdziwą twarz ukrywa przed 3 tys. fanów na Facebooku, którzy ze łzami w oczach czytają zapewne jego uniwersalne rady, że „nie można się poddać”, że „dopóki się walczy, jest się zwycięzcą”.
Wielu go autentycznie podziwia: „Olivier, nigdy nie komentowałam Twoich wpisów, choć od dawna Cię obserwuję, jesteś dla mnie i myślę że dla wielu tutaj ludzi ogromnym wzorem podejścia do życia, samego człowieczeństwa, kibicują Ci ludzie wierzący i niewierzący, ale te podziały są najmniej ważne, bo płyną z ludzkich serc, tak samo jak inni bardzo mocno trzymam kciuki i nie tylko, krocz swoją drogą i nigdy ale to nigdy w nią nie wątp bo jest słuszna” - pisze Elżbieta Lutomska.
- Dlaczego pan zataił tak ważne informacje? - pytam.
- Każdy w życiu ma prawo do błędów - mówi Oliver Wolański.
Jasne, każdy ma. Ale nie powinien przedstawiać się przy tym w kryształowym świetle, gdy ma na sumieniu tak poważne przestępstwo, jak kradzież z włamaniem.
Sprawdzam przesłany przez niego dokument medyczny, nazwiska lekarzy, nazwę nowotworu. Dokument został tak zeskanowany, by czytający nie poznał ani nazwy placówki, ani dat. Na szczęście są nazwiska. Właściwie jedno, bo drugie, na pieczątce jest czytelne do połowy.
Sprawdzam w internecie: są tacy lekarze, pracują w Centrum Zdrowia Dziecka. Oliver ma 30 lat. Jeśli był leczony w „Klinice Onkologii”, to dawno. A dokument, jak mówił Oliver Wolański, pochodzi z lutego br. W dodatku pieczątka należy do lekarki, która ponad rok temu poszła na emeryturę. Po weekendzie wiem jeszcze więcej.
- To nie jest dokument z naszej kliniki, nie mieliśmy takiego pacjenta - słyszę od jednej z lekarek, onkologa dziecięcego.
W dodatku podpisani lekarze, o wąskiej specjalizacji mają też unikalne nazwiska. Razem z panią doktor próbujemy ustalić błędy formalne w dokumencie. Jest ich sporo.
Literówka i błędna końcówka w łacińskiej nazwie choroby, błąd logiczny w medycznym rozpoznaniu - to ledwie wierzchołek góry lodowej. „Wartość kreatyniny przekracza normę ponad 13 razy”. - Człowiek maksymalnie mógłby znieść podniesiony siedmiokrotnie poziom, przy takim nie żyłby już dawno - informuje lekarz.
„Karta informacyjna leszenia szpitalnego” (błąd na takiej karcie nie powinien się zdarzyć) jest zatem sfałszowana. I to nieudolnie, choć wystarczająco, by przekonać laika.
Sprawdzam w internecie. Szukam zdjęć, które Wolański publikował na Facebooku w związku z rzekomą chorobą. Są: kolejki do recepcji na onkologii w Warszawie.
Może to jednak nie są fotografie zrobione przez Wolańskiego? Bingo. Jedno pochodzi z „Super Expressu”, drugie z „Faktu”. Trzecie z portalu WP, choć wpisy oszusta sugerują, że to on stał w tych kolejkach.
Dzwonię do Wolańskiego. Kolejny raz. Plącze się. Tłumaczy, że „karta leszenia” to jego „dokument wewnętrzny”. W końcu przyznaje, że nie chorował na nowotwór. - Miałem podejrzenie - próbuje się ratować.
- A te trzy tysiące osób na Facebooku? Dlaczego ich pan okłamywał przez półtora roku?
- Najpierw było ich mało, potem jakoś tak poszło - mówi. Ale każde kolejne jego kłamstwo jest większe od poprzedniego. - Pójdę do Rzymu. Nic mnie nie zatrzyma - deklaruje na koniec.
Nie zamierzamy zatrzymywać. Może kolejny raz zrobi to policja, po zawiadomieniu o podejrzeniu sfałszowania dokumentacji medycznej.
Aktualizacja: o godz. 23 profile "pielgrzyma" zniknęły z Facebooka. Wielu śledzących jego "codzienne zmagania z nowotworem" domagali się udowodnienia wiarygodności Olivera Wolańskiego.