Grażyna i Jerzy Gudejkowie z Teatrem Capitol przyzwyczaili widzów do repertuaru, który jest w stanie rozbawić widzów do łez, a jednocześnie spojrzeć na otaczającą nas rzeczywistość z przymrużeniem oka.
Producenci spektaklu, Grażyna i Jerzy Gudejkowie wraz z dyrekcją Teatru Capitol Anną Gornostaj i Stanisławem Mączyńskim przyzwyczaili widzów do repertuaru, który jest w stanie rozbawić widzów do łez, a jednocześnie spojrzeć na otaczającą nas rzeczywistość z przymrużeniem oka.
Tak też się dzieje przy okazji ostatniej premiery "Klatka dla ptaków”. A wyczucie mieli bezbłędne, zważywszy na powodzenie tego tekstu, choćby w Stanach. Adaptacje filmowe i cieszące się niezmiennym powodzeniem musicale broadwayowskie, powstałe na podstawie tego tekstu potwierdzają, że temat dość ryzykowny (kameralne "przytulisko” dla transwestytów) rozładowuje poprzez śmiech dwuznaczny charakter utworu.
Jean Poirot, autor "Klatki”, która napisał w 1973 r. sytuując akcję we Francji wszedł do kanonu komedii w wielu krajach. Recenzje podkreślają kreacje Robina Wiliamsa i Gene’a Hackmana w wersji filmowej "Klatki”, a my zadajemy sobie pytanie, jak wyskakiwać z ograniczających nas klatek, w które wpadliśmy niekoniecznie z naszej winy. Na powodzenie spektaklu składa się perfekcyjna reżyseria Andrzeja Strzeleckiego i znakomita obsada.
Wymienić więc wypadałoby grających z autoironią, a więc bawiących się tekstem podobnie jak widzowie Witolda Dębickiego, Tomasza Papryka, który przeszedł chyba sam siebie, Jarosława Gajewskiego, Joannę Kurowską, Marka Kaliszuka, i młodziutką Olgę Kalicką, która zadaje sobie pytania, a tym samym i nam, czy aktor może wymknąć się z klatki, w którą zamyka go teatr. Powstały w 2008 r. teatr Capitol łączy w sobie walory sceny z klimatem klubu nocnego w najlepszym tego słowa znaczeniu. Widz czuje się tu otoczony nastrojowym światłem, oryginalnymi gadżetami, komfortem jaki zapewnia kameralna sala (są tu zresztą dwie sceny i dwie widownie).
Wymieniając walory ostatniego spektaklu, dodać należy autorkę scenografii i kostiumów Tatianę Kwiatkowską, a niezwykłymi pomysłami trzeba było się tu wykazać nad wyraz sprawnie. Finał bowiem, gdy do tego zamkniętego "środowiska” wkracza szacowna rodzina, by poznać przyszłych teściów swojej córki, osiąga apogeum. Prawdziwy koniec świata!. A widzowie śmieją się tym głośniej, im bardziej blady strach pada na "tatusiów” i "mamusie”. I tak się spełnia teatr w teatrze. Należy przy tym pamiętać, że musimy patrzeć na wydarzenia sceniczne z dużym przymrużeniem oka.