Autor szczodrze obdarza nas humorem, ale sam ukrywa głęboki smutek.
Dotknięty wiele razy przez los Aleksander Fredro widział świat w czarnych barwach. Mimo to starał się pocieszać tych, których życie - podobnie jak jego - nie głaskało po głowie. Powtarzał często: "Lepiej jest sto łez otrzeć, niż jedną wycisnąć". Spektakl "Mąż i żona" wystawiony przez Jarosława Kiliana na deskach Teatru Polskiego nie jest jednoznaczny. Za dużo tu kompleksów, za dużo hipokryzji. Toteż jeden z bohaterów powie, nie bez racji: "Nie ludzie nami rządzą, lecz własne słabości”.
Bohaterom wydaje się, że żyją pełnią życia. Autor, a wraz za nim reżyser pyta jednak, jakim kosztem? Fredro miał głęboki instynkt moralny. "Biada narodowi, który traci szacunek dla samego siebie" - pisał. W tej Polsce nigdy ładu, ale najmniej teraz. Jedyną satysfakcją była dla niego twórczość. Bo gorzko konstatował: "Przyjaciel często dużo, często nic nie znaczy. Nie ma przyjaźni, choć przyjaciół wielu”. Atakowany zewsząd przyznawał: "Krytyka mądra oświeca, głupia gasi".
Gorzkim doświadczeniem był także udział autora w Kampanii Napoleońskiej. Otrzymał wprawdzie Krzyż Virtuti Militari, ale kwitował to gorzko: "Co weterani zyskali? Podagrę i dwa krzyżyki na karku. Mimo to stać go było na żarty: ”Pojechaliśmy obaj z odmiennych pobudek, Napoleon na Elbe, ja zasie do Rudek”. "Nie pojmuję Boga, ale Go czuję. Boga tylko sercem pojąć można, rozumem nigdy". Z każdej myśli autora wyłania się gorzka mądrość. Dlatego teksty Fredry trzeba czytać bardzo wnikliwie, by niczego nie przeoczyć. Zwłaszcza te, jak "Mąż i żona”, komedie erotyczne.
Gdzie przecież ukrywa się morał, jak z bajki Jachowicza: "Dzieci źle się bawicie: dla was to jest igraszka, nam chodzi o życie". Był niedoceniany, to prawda, ale nie nad tym najbardziej bolał. "Dziwna rzecz, im mniej wielkich ludzi, tym więcej pomników i medali. A dostają je najczęściej niestety miernoty".
Spektakl jest wyreżyserowany starannie. Wszystko, co reżyser chce przemycić, robi subtelnie, ale dwuznaczny sens sztuki nie budzi wątpliwości. Scenografia i kostiumy Doroty Kolodyńskiej to dowód, że reżyser wierny jest swoim wyborom. Pozorna pikanteria wyłaniająca się z tekstu obraca się wbrew oczywistym sytuacjom. Kamerdyner pozornie jest tylko biernym obserwatorem wydarzeń, ale jak widać w zakończeniu wyciąga trafne wnioski. Nie jest się w stanie związać z dziewczyną ze swojej sfery, świadomy na ile została zdemoralizowana. A więc to on kieruje się w pierwszym rzędzie instynktem moralnym. Ten gorzki smuteczek wyłaniający się z aforyzmów autora przenika do wszystkich jego tekstów. Będziemy się zapewne na sztuce bawić, ale będzie to zabawa mocno sarkastyczna. Zwłaszcza, że Fredro liczy na mądry dialog z widzem. "Nie pchaj rzeki ,sama płynie” - mówi.