Kula trafiła w kark, ale nie zabiła. Wanda Lurie upadła. Pod stosem ciał leżała trzy dni, aż poruszyło się dziecko, które nosiła pod sercem. Dała mu imię: Mścisław.
Około południa Niemcy wkroczyli też na podwórko kamienicy przy Wawelberga 18. Tu mieszkanie na piętrze zajmowała rodzina Bolesława Lurie. Niemal od początku wojny musiał się ukrywać, ale przy pomocy sąsiadów zniósł do piwnicy łóżko i koce, przygotował wodę na wypadek, gdyby rozpoczął się poród. Pod sercem rósł Mścisław. Miał cieszyć się rodzeństwem, 11-letnim Wiesiem, 6-letnią Ludmiłą i 3,5-letnim Leszkiem. 6-letnią Iwonkę zabrała dwa lata wcześniej choroba. A może raczej godzina policyjna, która uniemożliwiła zdobycie w mroźną wojenną noc lekarstwa.
5 sierpnia usłyszeli wezwanie do opuszczenia piwnic. Chwilę później do pomieszczeń wpadły pierwsze granaty zapalające. Przy Wolskiej 55, przed bramę fabryki „Ursus" spędzono ponad 500 osób z Działdowskiej, Płockiej, Staszica.
Archiwum rodzinne: Wanda Lurie z synem. Z podwórza fabryki słychać było strzały, błagania, jęki. Do wnętrza Niemcy wpychali przez bramę po 100 osób. Wanda Lurie stała tak z dziećmi przed fabryką około godzinę.
- Na podwórzu zobaczyłam zwały trupów do wysokości jednego metra. Ciała leżały po lewej i prawej stronie pierwszego podwórka. Środkiem wprowadzono nas w głąb do przejścia na drugie podwórze. Tu Niemcy ustawili nas czwórkami. W grupie, w której się znalazłam było wiele dzieci po 10-12 lat, często bez rodziców. Zamordowani leżeli na prawo i lewo w różnych pozycjach. Naszą grupę skierowano do przejścia między budynkami. Gdy pierwsza czwórka dochodziła do miejsca mordu, Niemcy strzelali od tyłu w kark. Przy ustawianiu w czwórki ludzie krzyczeli, błagali, modlili się. Ja byłam w ostatniej czwórce - Wanda Lurie relacjonowała 10 grudnia 1945 r. sędzi Halinie Wereńko z Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce.
Gdy zrozpaczona błagała Niemców, by ratowali ją i dzieci, któryś zapytał czym się wykupi. Wyjęła trzy złote pierścionki. Wziął je, ale za chwilę uderzył jej 11-letniego syna: „Prędzej, ty polski bandyto”.
- Podeszłam w ostatniej czwórce wraz z trojgiem dzieci do miejsca egzekucji, trzymając prawą ręką dwie rączki młodszych dzieci, lewą - rączkę starszego. Dzieci szły płacząc. Starszy widząc zamordowanych krzyczał, że nas zabiją - wspominała.
Pierwsza kula dosięgnęła Wiesława. Następne - Ludmiłę i Leszka. Kolejna miała zabić mamę.