W każdym budżecie – domowym czy obywatelskim - chodzi o to, żeby pieniądze wydać z pożytkiem, a nie tylko wydać.
Od 15 czerwca będziemy mogli głosować na 1626 projektów budżetu obywatelskiego, które będą realizowane w Warszawie w przyszłym roku. O tym, że głosować warto nie trzeba już nikogo przekonywać. Gołym okiem widać, jak budżet partycypacyjny zmienia Warszawę. Robi nasze dzielnice bardziej przyjaznymi, wygodnymi do życia, ładniejszymi, a poprzez wiele sąsiedzkich inicjatyw – zbliża mieszkańców, zwłaszcza rozbudowujących się dzielnic.
Ale w tym roku po raz pierwszy mam kłopot z wyborem. Ursynów, na którym mieszkam i na którym do wydania jest aż 6,5 mln zł (więcej mają tylko Bielany), zdominowały pomysły „ekologiczne” i co najmniej dziwne. To ogólnowarszawski trend, że po fali inwestycji ważnych, pilnych i potrzebnych, pora na te, które do tej pory cierpliwie czekały w kolejce. Po budowie szkolnych boisk i ścieżek rowerowych, po doświetleniu przejść dla pieszych, powstaniu plenerowych siłowni i kwietnych łąk – które to projekty dominowały w poprzednich edycjach budżetu, teraz przyszedł czas na „coś ekstra”. Chcemy więc więcej sportu, integracji, kultury i natury. Podobają mi się pomysły doposażenia miejskich bibliotek, sadzenia drzew, wieszania na nich budek dla ptaków... Zawsze poprę pomysły zwiększające bezpieczeństwo na drogach, łatające dziury w chodnikach i wydłużające trasy rowerowe. Rozumiem, że dom kultury marzy o pianinie, a szkoła chce mieć porządną pracownię komputerową.
Ale niekoniecznie uważam za potrzebne i zasadne wydawanie setek tysięcy złotych ze wspólnej kasy na zakup miśków dla pierwszaków z ursynowskich szkół, zorganizowanie festiwalu orkiestr dętych w dzielnicy, w której nie ma ani jednej takiej orkiestry czy też rozdanie mieszkańcom ponad 30 tys. sadzonek roślin w sytuacji, gdy przyblokowych ogródków jest doprawdy niewiele. Doskonale za to sprawdziły się realizowane w poprzednich budżetach nasadzenia drzew, krzewów i kwiatów na miejskich trawnikach i w parkach. Dzięki nim w naszym otoczeniu przybyło zieleni, ptaków i owadów.
Nie przekonuje mnie też rozdawanie mieszkańcom „wielkiej płyty” doniczkowych roślinek antysmogowych za 74 tys. zł. Temat „chwytliwy”, bo w dużych miastach smog daje się we znaki, jednak nie ma dowodów na to, że postawienie na parapecie paprotki czy draceny radykalnie poprawi jakość powietrza w Warszawie.
Nie wiem, dlaczego mielibyśmy wydawać ponad 7 tys. zł na „naturalnie powstające łąki” czyli koszenie trawy w jednym ursynowskim parku nie co miesiąc, ale dwa razy w roku. Logicznie rzecz biorąc, taka zmiana powinna dać oszczędności, a nie generować wydatki.
W tym roku oddam więc głos na projekty w innych dzielnicach. W każdym budżecie – domowym czy obywatelskim - chodzi przecież o to, żeby pieniądze wydać z pożytkiem, a nie tylko wydać.