EDK z Piastowa do Góry Kalwarii: by coś w życiu zmienić

Każdy krok piekielnie palił. Ból uczy pokory i pomaga zrozumieć, za jak wielką cenę zostaliśmy odkupieni. Po raz piąty z parafii św. Michała Archanioła z Piastowa wyruszyła Ekstremalna Droga Krzyżowa.

Z salwatoriańskiej parafii św. Michała Archanioła w Piastowie na Ekstremalną Drogę Krzyżową do Góry Kalwarii 12 kwietnia wyruszyło ponad 100 osób. Do pokonania mieli 44 km. - Od pięciu lat organizujemy EDK w naszej parafii. Uczestniczą w niej nie tylko parafianie, ale także osoby z okolicznych miast, a także wiele pątników z Warszawy - mówią organizatorzy.

Ruszyliśmy po Mszy św. Kaznodzieja życzył pielgrzymom, by w ekstremalny sposób łączyli się z męką Chrystusa. Trasa początkowo wiodła miejskimi ulicami. Potem po ubitych traktach, piaszczystych drogach i groblach. Był też 7-kilometrowy odcinek przez las. Szybko okazuje się, że każdy kilometr staje się ekstremlany: kiedy widzię gasnące światła w okolicznych domach, a moje łóżko jest daleko stąd, kiedy w środku nocy, w samotności, zastanawiam się nad sensem życia, kiedy każdy krok obolałych stóp piekielnie zaczyna palić. Wtedy zaczyna się Droga Krzyżowa. Ekstremalna.

- Kiedy przejdzie się te 40 km z bolącymi nogami, bardziej można docenić to, co zrobił dla nas Jezus - zauważa Maciej Zawiślak, który trasę św. Michała do Góry Kalwarii przeszedł po raz piąty. Za każdym razem nocna wędrówka jest dla niego dużym przeżyciem. - Mogę odciąć się od codzienności i zastanowić się nad swoim życiem - mówi.

Żeby nie pobłądzić, często sprawdzamy mapę. Niestety, kilkukrotnie nadrabiamy kilometry, modląc się do Opatrzności o to, by już więcej nie zgubić drogi. Co kilka kilometrów przystajemy w wyznaczonych punktach, by rozważać kolejne stacje Drogi Krzyżowej. Idziemy w ciszy.

Trud ekstremalnego pielgrzymowania poznała także pątniczka Alina. Rok temu szła z kontuzją kręgosłupa. Teraz w ręku trzymała własnoręcznie zrobiony krzyż z wygrawerowanymi datami pięciu ekstremalnych wędrówek. - Ta forma modlitwy w drodze bardzo mi odpowiada. W nocnej ciszy doświadczam obecności Boga - wyznała. 

Noc była w miarę ciepła. Ale na dłuższe postoje trudno sobie było pozwolić - rozgrzany marszem organizm szybko się wychładzał. Dodatkowo z każdym kolejnym kilometrem trudniej jest wstać i na nowo wprawić w ruch obolałe stopy i mięśnie. Przez ostatnie 10 km nie robimy już przerw. - Najtrudniej było pokonać ponad 40-kilometrową trasę za pierwszym razem. Ostatnie kilometry, ze względu na ból palca, były prawdziwą kalwarią - wspomina Maciej Zawiślak.

Nad ranem zaczął padać śnieg z deszczem. Ze zmęczenia robiło się jeszcze chłodniej. Markowi Dziurze, który na EDK wybrał się po raz trzeci, coraz trudniej się szło. Brak snu mocno zaczął dawać się we znaki. Młody chłopak uciął sobie kilkunastominutową drzemkę… na przystanku autobusowym. - Poczułem się po niej jak nowo narodzony. Dostałem siły na dokończenie EDK - cieszył się. Bardzo zależało mu, by dojść do celu - przezwyciężając niemoc, ból i cierpienie, by umocnionym wrócić do codziennych wyzwań.

Do kościoła Niepokalanego Poczęcia NMP w Górze Kalwarii ostatni pątnicy dotarli około godz. 9. Cześć pielgrzymów właśnie wychodziła z Mszy św. - zmęczonym krokiem, niektórzy kuśtykając. - Najtrudniejsza chwila? Kiedy przychodzi się na miejsce. Zostawia się swój krzyż i nie wiedzieć czemu łzy cisną się do oczu - powiedziała Magdalena Rybicka z Raszyna.

Dla ekstremalnej pątniczki coroczne EDK to przygotowanie do Świąt Wielkiejnocy. - W tej drodze chodzi o to, by samemu zmagać się ze sobą, a przez to zmienić swoje życie - przyznała.
 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..