- Celem standardów edukacji seksualnej według WHO jest uniemożliwienie założenia trwałej szczęśliwej rodziny i wychowanie potencjalnych ofiar przestępców seksualnych. Musimy się temu przeciwstawić - apelowano na międzynarodowej konferencji na Stadionie Narodowym.
Agnieszka Marianowicz-Szczygieł, absolwentka psychologii na KUL, doradca chrześcijański, wiceprezes fundacji Instytut Analiz Płci i Seksualności "Ona i On", członek Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich przedstawiła z kolei szereg danych świadczących o tym, że wczesna seksualizacja dzieci przyczynia się do rozprzestrzeniania chorób wenerycznych, problemów z tożsamością płciową, przestępstw seksualnych wśród dzieci i zwiększa odsetek homoseksualistów.
- Dotychczasowe programy edukacji seksualnej w Polsce zapobiegały wczesnemu zachodzeniu w ciążę i aborcjom wśród osób nieletnich, chroniły przed sięganiem po alkohol i narkotyki. Zwolennicy edukacji seksualnej nie mówią o tym, że rozbudzanie seksualności prowadzi do wzrostu zakażeń wenerycznych. Nie powiedzą o tym, że liczba diagnozowanych w Szwecji zaburzeń seksualnych wzrosła w ostatnich latach o 1500 proc., a liczba porad dla dzieci z zaburzeniami tożsamości tylko w jednej londyńskiej klinice wzrosła w ciągu dekady o prawie 2600 proc. W 2007 r. powstała w Bostonie pierwsza tego typu klinika w USA. Dziś jest ich 40 - mówiła badaczka, podkreślając, że tzw. tolerancja zwykle zmienia się w promocję związków nieheteroseksualnych. - W ciągu 10 lat w USA liczba młodych osób o skłonnościach lub zachowaniach homoseksualnych wzrosła z 7,59 proc. do 15,08. A w Nowym Jorku - nawet do 20,1. To pośredni skutek edukacji seksualnej - stwierdziła, dodając, że mówienie o "tęczowej młodzieży" to nieporozumienie, bo tożsamość, światopogląd i preferencje seksualne formują się wraz z rozwojem mózgu nawet do 25. roku życia. Dlatego lekarze postulują, by nie diagnozować u młodzieży homoseksualizmu ani transseksualizmu i zaprzestać terapii hormonalnej wobec nich.