O uwolnienie kard. Stefana Wyszyńskiego modliły się tysiące osób. To za to dziękował 63 lata temu przede wszystkim.
„Prymas Wyszyński całą swoją działalnością i postawą dążył do obniżenia znaczenia i powagi Władzy Ludowej” - pisało SB jeszcze w czerwcu 1956 r., trzy miesiące po śmierci Bolesława Bieruta. A jednak 26 października 1956 r. o 9.00 rano, do klasztoru nazaretanek w Komańczy zapukało dwóch przedstawicieli Władysława Gomułki. Zaledwie pięć dni wcześniej został I sekretarzem KC PZPR.
- Trzy lata na nich czekałem, niech teraz oni poczekają na mnie - powiedział kard. Stefan Wyszyński, po czym poszedł pomodlić się do kaplicy. Wiceminister sprawiedliwości Zenon Kliszko i poseł Władysław Bieńkowski oznajmili, że przybywają z polecenia towarzysza Wiesława, dla przedłożenia pewnych spraw do rozważenia.
- Ta rozmowa budziła w nas lęk, bałyśmy się i zastanawiałyśmy, z czym ci panowie przyjechali. Już trzy razy zmieniano Księdzu Prymasowi miejsce przymusowego pobytu, a teraz wyglądało na to, że wyślą go może gdzieś jeszcze dalej na wschód. Lękałyśmy się tego ogromnie - wspominała siostra Stanisława Nemeczek, nazaretanka, wówczas asystentka w domu sióstr nazaretanek w Komańczy, gdzie przeniesiono kard. Wyszyńskiego po pobycie w Rywałdzie Królewskim, Stoczku Warmińskim i Prudniku Śląskim.
Swoją niewolę Prymas Tysiąclecia traktował jako skromną cząstkę cierpienia, które stało się udziałem kapłanów - męczenników jego pokolenia, w tym kolegów z seminarium. W pożółkłym brewiarzu kard. Stefana Wyszyńskiego były dwie kartki. Na jednej miał zapisane nazwiska wszystkich księży, którzy odeszli z kapłaństwa. Na drugiej - nazwisko swego prześladowcy: Bolesława Bieruta. „Codziennie się za nich modlę” - mówił.
28 października ks. Prymas odprawił Mszę św. dziękczynną za uwolnienie, po czym udał się do Warszawy. Do Domu Arcybiskupów Warszawskich przy ulicy Miodowej wkroczył wieczorem. Najpierw poszedł do kaplicy. Chwilę później, w imieniu domowników przywitał go bp Zygmunt Chromański. Jeszcze w czasie kolacji przed rezydencją zgromadził się tłum wiernych. Prymas wyszedł na balkon i po raz pierwszy od trzech lat publicznie pobłogosławił. Następnego dnia przez cały dzień tłumy pod balkonem wyrażały swoją radość z powrotu umiłowanego pasterza, a on kilkanaście razy pojawiał się, za każdym razem entuzjastycznie pozdrawiany przez tłum. Jeszcze tego samego dnia wystosował do diecezjan swoje słowo: „Zaciągnąłem wielkie długi wobec Was wszystkich, Dzieci Boże, gdyż wspierałyście mnie nadprzyrodzoną mocą Waszej wiary, niezachwianą ufnością, miłością bezgraniczną, tragicznie wytrwałą modlitwą, wyrzeczeniami, a nawet gotowością do złożenia ofiary z życia za Kościół Boży. Ten wielki dar Wasz wyjednał mi u Ojca narodów, przez pośrednictwo zwycięskiej Pani Jasnogórskiej, łaskę powrotu do pracy. Przecież to Bóg tak kieruje sprawami ludzkimi, że wszystkie muszą służyć Jego opatrznościowym planom” - napisał po powrocie z więzienia do stolicy.