Nie raz uginały mu się nogi. Jerzy Zieliński, obrońca życia prosił wówczas o pomoc Ducha Świętego. I szedł pod praski szpital rozmawiać z kobietami, które chciały… zabić swoje dziecko.
"Pogotowie antyaborcyjne” złożone ze stołecznych obrońców życia działało wówczas w wielu warszawskich szpitalach. Straży Pokoleń, duszpasterstwu działającym przy paulińskim kościele Świętego Ducha, przypadł Szpital Praski pod wezwaniem Przemienia Pańskiego. Była połowa lat 80-tych.
Pan Jerzy Zieliński, mąż i ojciec wówczas dwójki dzieci, do praskiego szpitala chodził we wtorki. Za zgodą dyrekcji placówki rozmawiał z kobietami, które chciały dokonać aborcji. - To oczywiście wymagało dużej subtelności. Na wstępie przepraszałem, że się wtrącam. Mówiłem, że zajmuję się obroną życia i chcę poprosić, by dana kobieta przemyślała swoją decyzję i zmieniła zdanie - wspomina pan Jerzy.
Powody, dla których kobiety decydowały się usunąć ciążę były bardzo różne - od braku środków na utrzymanie dziecka, po niechciane ciąże i brak oparcia w ojcu dziecka czy w rodzinie. Przypadki były czasami tak skomplikowane, że słuchając ich, panu Jerzemu, aż nogi się uginały. - Bo co miałem powiedzieć kobiecie, która była fizycznie zdeformowana do tego stopnia, że z trudem zajmowała się jednym dzieckiem? - wspomina.
Szedł wówczas do znajdującej się naprzeciwko szpitala praskiej katedry, klękał i prosił Duch Świętego o pomoc.
Więcej o działalności warszawskiego pro lifera można przeczytać w 9 numerze warszawskiego "Gościa Niedzielnego".