- Jeśli mówimy, że Bóg daje nam znak, to daje też zadanie odczytania go i wprowadzenie w życie tego, co w tym znaku jest zawarte - mówił mariolog dr Wincenty Łaszewski podczas pierwszosobotniego spotkania w Niepokalanowie.
Bo jego mieszkańcy uwierzyli, że niebo jest gotowe pomóc. Mieszkańcy od razu potraktowali ten cud jako znak. Kilka dni po skończeniu oblężenia odbywały się wielkie, uroczyste dziękczynienia. Matce Bożej dziękowano za ocalenie miasta. Patriarcha Sergiusz podczas uroczystej liturgii zaintonował akatyst - hymn ku czci Matki Bożej. Poprzedził go wstępem, który do dziś jest integralną częścią tego śpiewu - tłumaczył Wincenty Łaszewski.
- Nie spotkałem się z informacją, że w 1920 r. po Cudzie na Wisłą po ulicach polskich miast czy w samej stolicy odbywały się jakieś szczególne dziękczynne procesje. A jeśli nawet takowe były, to pamięć o nich nie przetrwała w taki sposób, w jakich przetrwała po ocaleniu z oblężenia Konstantynopola - dodał.
Ale to był dopiero początek cudów związanych z tym wydarzeniem. Przez wieki w Konstantynopolu, aż do jego upadku w 1453 r., w każdy wtorek w odbywały się uroczystości ku czci Matki Bożej. Towarzyszyło im wiele cudów, tak że do miasta zjeżdżali wierni z całego świata. W wielogodzinnej procesji z cudowną ikoną szły tłumy ludzi wszystkich stanów. Nieśli ją do wybranych świątyń, gdzie odprawiono Mszę św., a następnie procesyjnie powracała do klasztornego kościoła Ton Hodegon.
Procesja z ikoną, wychodząc z klasztoru, musiała przejść przez położony obok targ, wiecznie zatłoczony, pełen sprzedających i kupujących. - Matka przychodziła przez targowisko, wchodziła w tłum i przemieniała to, co świeckie, w sacrum. Poprzez cuda. Były niezwykłe, ale jeden był niesamowity, tak że pielgrzymi uczestniczący we wtorkowych uroczystościach mówili tylko o nim - zaznaczył mariolog.
Ikona była duża, zdobiona srebrnymi sukniami, drogimi kamieniami i osłonięta żelazną obudową i baldachimem. Była tak ciężka, że z trudem wynosiło ją na plac sześciu mężczyzn. Inny uczestnik uroczystości rozkładał ręce w znaku krzyża, nawiązując do gestu konstantynopolskiego patriarchy, a niosący przekazywali mu święty obraz.
Niósł go swobodnie, jakby nic nie ważył. Na dodatek niosącemu zawiązywano oczy, żeby to ikona prowadził go po targu tam, gdzie chciała. Z wizerunku wylewała się mirra, która kapłani zbierali i dawali ludziom. W ten sposób dokonało się wiele uzdrowień i innych cudów.
Zawsze podczas tej wędrówki w pewnym momencie ciężka ikona odrywała się z rąk niosącego i unosiła się w powietrzu.