- Całe życie Prymasa Tysiąclecia opierało się na współpracy z Bożą łaską, nawet jeśli od wczesnych lata była to… łaska cierpienia - mówi Michalina Jankowska z Instytutu Prymasa Wyszyńskiego w 40. rocznicę jego śmierci.
Kard. Stefan Wyszyński od samego początku swoją kapłańską drogę związał z krzyżem Chrystusa. Choroba płuc o mały włos nie zamknęła mu drogi do służby przy ołtarzu, która w czasach komunistycznych okazała się wielką służbą Ojczyźnie. I… wielkim cierpieniem.
"Może niekiedy przekładamy ten krzyż z jednych ramion na drugie, ale jest on tak wielki, że obejmuje całą Ojczyznę i wszyscy - w wymiarze społecznym czy osobistym - biorą udział w tym niezwykłym ciężarze” - mówił kard. Wyszyński 28 marca 1981 r. w napiętym dla całego narodu czasie rozmów NSZZ "Solidarność” z rządem i na dwa miesiące przed swoją śmiercią.
Na niełatwą drogę Prymasa zwrócił uwagę także ks. prof. Waldemar Chrostowski podczas jednej z Mszy św. wygłoszonych w archikatedrze warszawskiej w miesięcznicę jego śmierci. - Przyjmował cierpienia świadomie i z pełnym zaufaniem składał je Bogu w ofierze. Pod koniec życia to, co go spotykało, podsumował w zdaniu, które wstrząsnęło słuchaczami: "Całe moje życie było jednym Wielkim Piątkiem” - mówił kaznodzieja.
To właśnie ostatnie dni życia Prymasa są wymowną katechezą ofiarowania się Chrystusowi do samego końca. "Szerokie pole działalności pasterskiej w wymiarze Kościoła i Narodu w ostatnim etapie życia wielkiego Prymasa gwałtownie zawęża się, terenem Jego posługiwania staje się łoże cierpienia” - zauważył w książce "Ostatnie dni Prymasa Tysiąclecia” zmarły niedawno ks. Bronisław Piasecki, osobisty sekretarz i kapelan Prymasa Tysiąclecia.
Miejsce cierpienia i śmierci kard. Stefana Wyszyńskiego. reprodukcja Agata Ślusarczyk /Foto GośćNieuleczalna choroba przyszła nagle: 13 kwietnia 1981 r. stwierdzono w jamie brzusznej Prymasa obecność komórek nowotworowych, choć już od marca źle się czuł i przeczuwał chorobę. Dwa tygodnie przed lekarską diagnozą zanotował w swoim dzienniku, że "zaczyna się początek końca”.
Mimo wyraźnej utraty sił nie zwalniał tempa pracy. Bardziej martwił się tym, co dzieje się w ojczyźnie niż własnym stanem zdrowia. "W tej strasznej nocy zdołałem opuścić siebie. Ale owładnęła mnie męka ludów wschodnich, które już od trzech pokoleń cierpią od zbrodniarzy, którzy mordują w ZSRR Chrystusa, Jego Kościół i znaki dobrej nowiny ewangelicznej. To jest moja nocna modlitwa od szeregu lat. A dziś była szczególnie dotkliwa. Obraz ludzi bez świątyń, bez kapłana, bez ołtarza i Mszy św., obraz dzieci bez Eucharystii i nauki Wiary św. - obraz matek bez pomocy wychowawczej, potworne udręki więźniów i «pacjentów» szpitali psychiatrycznych, nieustanne zagrożenia wojenne w tylu krajach, którym ZSRR przychodzi «z pomocą», by umacniać zbrodniczy ustrój. A w Ojczyźnie naszej groźba interwencji w sprawy wewnętrzne Polski. To wszystko jest przedmiotem mojej modlitewnej męki i bolesnego wołania do Pani Ostrobramskiej, przecież Matki Miłosierdzia” - pisał w swoich notatkach w Wielki Piątek, 17 marca, Prymas.
Dzień wcześniej zmagał się z bólem, że w Wielki Czwartek nie może "całować nóg Kościołowi Świętemu”. "Jakże trudno jest wytłumaczyć biskupowi, że może tego nie uczynić i że to może być łaską «służyć ludowi Bożemu cierpieniem»”.