- Choć miał cechy charakteru, które trudno przypisać w pierwszym odruchu osobie świętej, to jednak został wyniesiony na ołtarze, i to nie tylko dlatego, że zginął śmiercią męczeńską - mówił podczas uroczystości w narodowym sanktuarium św. Andrzeja Boboli bp Zbigniew Zieliński, ordynariusz koszalińsko-kołobrzeski.
Przychodzimy tutaj, by dotknąć Kościoła i w nim jeszcze bardziej uczestniczyć, zakorzenić się, uchwycić się przykładu świętych, którzy przed nami szli przez świat i - jak mówił papież Franciszek - pozostawili po sobie dobry ślad - mówił bp Zbigniew Zieliński, ordynariusz koszalińsko-kołobrzeski podczas uroczystości odpustowych ku czci patrona Polski, św. Andrzeja Boboli.
Narodowe sanktuarium przy ul. Rakowieckiej 61 wypełniło się wiernymi z całej Polski, którzy chcieli oddać cześć integralnym relikwiom męczennika, przechowywanym w przezroczystej trumnie przed ołtarzem jezuickiej świątyni. Mszy św. przewodniczył kard. Kazimierz Nycz.
W homilii bp Zbigniew Zieliński przyznał, że św. Andrzej Bobola miał charakter, który nie kojarzy się ze świętością, ale pracował nad nim usilnie. Przypomniał też szczegóły biografii męczennika Polesia.
- Święty Andrzej doskonale zdawał sobie sprawę z trudności swojego charakteru. Dlatego nieustannie pracował nad sobą poprzez modlitwę, codzienną Mszę św. Żywy kontakt z Ewangelią sprawił, że w tych staraniach doszedł do perfekcji. Tak że przełożony zwrócił się do generała jezuitów, aby dopuścił Andrzeja do profesji uroczystej najwyższego stopnia, możliwej dla nielicznych zakonników. Andrzej Bobola w wieku 20 lat wstąpił do jezuitów. Wcześniej ukończył szkołę jezuicką, zdobywając humanistyczne wykształcenia. Przywołujemy w telegraficznym skrócie kilka faktów z jego życia nie po to, by się do nich przyzwyczaić, ale by się jeszcze bardziej tego świętego patrona dotknąć. Studia z filozofii i teologii zrobił na Akademii Wileńskiej, po czym przyjął święcenia kapłańskie w 1622 roku. Był rektorem i prefektem bursy dla młodzieży w Nieświeżu, rektorem kościoła w Wilnie, przełożonym nowego domu zakonnego w Bobrujsku, kaznodzieją w Warszawie, kierował Sodalicją Mariańską, Katolickim Stowarzyszeniem Studentów, przede wszystkim zaś był misjonarzem na Pińszczyźnie i Polesiu. W każdej miejscowości, w jakiej się znalazł, poszukiwał ludzi ze społecznego marginesu. Chodził od domu do domu, by rozmawiać z nimi i przybliżać im Ewangelię. Ułatwiał mu to jego kaznodziejski talent. Dał się też poznać jako bardzo dobry spowiednik. Przychodzili do niego zatwardziali grzesznicy, którzy częstokroć diametralnie zmieniali swoje życie - mówił w homilii bp Zbigniew Zieliński, przytaczając okoliczności jego męczeńskiej śmierci z rąk Kozaków. - Napastnicy najpierw kazali Andrzejowi wyprzeć się Jezusa, a kiedy zakonnik sprzeciwił się ich żądaniom, poddali go bestialskim torturom. Dość wspomnieć, że oprawcy wyrwali mu język, wydłubali oko i zdarli skórę z pleców. Święty Andrzej zmarł w okrutnych męczarniach. Jezuici zabrali jego ciało, pochowali w podziemiach klasztornego kościoła w Pińsku i bardzo szybko zapomnieli o swoim męczenniku. Dopiero w 1702 roku sam święty Andrzej upomniał się o należytą cześć dla swoich doczesnych szczątków, ukazując się rektorowi Kolegium Pińskiego i wskazując miejsce swojego pochówku. Widać jego mocny charakter dał także o sobie znać po śmierci. Od tego momentu zaczął szerzyć się kult Andrzeja, a za jego przyczyną wierni otrzymywali wiele łask i doznawali wiele cudów - dodał.
Biskup koszalińsko-kołobrzeski podkreślił, że od św. Andrzeja Boboli uczyć się możemy także miłości ojczyzny.
- Modlitwa za ojczyznę ziemską prowadzi nas, wierzących, do ojczyzny, ku której zmierzamy. I odwrotnie. Ale jak dobrze w praktyce okazać miłość do ojczyzny, gdy tak wiele różnych spojrzeń, w tym takich, które się wzajemnie nie tylko wykluczają, ale i zwalczają - pytał, przywołując słowa młodej Ukrainki, która po napaści Rosji na jej ojczyznę, stwierdziła, że agresor "może napaść na ojczyznę. Może zbombardować domy. Nawet może odebrać życie, ale nie odbierze miłości do ojczyzny i wiary do Boga". - Właśnie dlatego dzisiaj tak gromadnie przybywamy do tego sanktuarium świadomi, jak bardzo potrzeba nam i refleksji, i modlitwy - mówił, apelując o jedność w miłości ojczyzny.
Bp Zieliński przywołał jeszcze jeden obraz, gdy tuż po konklawe papież Franciszek odwiedził swojego poprzednika w Castel Gandolfo, czule obejmując dłonie Benedykta XVI.
- Widać było wyraźnie, że ten gest nie był podaniem ręki, powitaniem czy pożegnaniem. Papież Franciszek z rozbrajającą, dziecięcą szczerością, do której świat dopiero się zaczął przyzwyczajać, powiedział: "Trzymałem go za ręce, gdy poprosiłem, by opowiedział mi, jak to jest, jak to było być papieżem. By opowiedział mi o Kościele, który widział, będąc na stolicy Piotrowej. I kiedy tak opowiadał mi o swoim doświadczeniu, poczułem naturalną potrzebę dotknięcia go, uchwycenia, by jeszcze bardziej czuć w nim Kościół. Przychodzimy tutaj, by uchwycić świętego Andrzeja i w ten sposób jeszcze bardziej poczuć, kim był nie tylko przed wiekami, ale kim jest i kim powinien być dla każdego z nas - dodał bp Zieliński.
W uroczystości wzięli udział biskupi metropolii warszawskiej oraz sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski bp Artur G. Miziński. Św. Andrzej Bobola został ustanowiony drugorzędnym patronem Polski 16 maja 2002 roku. W jego święto w 2008 roku sanktuarium na warszawskim Mokotowie, gdzie znajdują się jego relikwie, zostało podniesione do rangi sanktuarium narodowego.
Długo po zakończeniu uroczystości wierni klęczeli jeszcze przed szklanym sarkofagiem z integralnymi relikwiami świętego, powierzając mu swoje troski.