Z wyniesioną z domu otwartością na ludzi ks. Jerzy przyciągał ludzi jak magnes. Wspomnieniami o stryju podzielił się Marek Popiełuszko.
W kawiarni Amicus odbyło się czwarte już spotkanie z cyklu "Świadkowie i dziedzictwo błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki". Tym razem gościem był bratanek męczennika, Marek Popiełuszko, syn Józefa i Alfredy, który od 36 lat mieszka w Chicago. Gdy błogosławiony kapłan umierał w męczarniach w 1984 r., Marek miał zaledwie 14 lat. Mimo sporej różnicy wieku, dobrze zapamiętał stryja. Opowiadał o reakcji rodziny na wiadomość o porwaniu ks. Jerzego.
- Usłyszeliśmy o tym z dziennika telewizyjnego już w piątek. Od środy aż do pogrzebu byliśmy codziennie w mieszkaniu ks. Jerzego w Warszawie, czekając na wiadomość o odnalezieniu go. Mama mówiła, że będzie nas potrzebował, gdy wróci na plebanię. Nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że nie żyje. Czekaliśmy. Kościół na Żoliborzu niemal płonął od świateł zniczy, które stały dookoła, na każdym skwerku. Ludzie kładli kamienie i się modlili. Robiło to na mnie ogromne, 14-latku, ogromne wrażenie - wspominał.
Ksiądz Jerzy był z nimi bardzo zżyty. Gdy w czasie jego imienin przez jego pokój przechodziły tłumy gości, zawsze znalazł czas tylko dla nich. Gdy przyjeżdżał do Okopów, już z drogi dzwonił z prośbą, by wszyscy przyjechali do rodzinnego domu. Nikogo nie wyróżniał, wszystkich kochał tak samo.
- Wtedy ta droga to była wielka, 5-6-godzinna wyprawa. Babcia z dziadkiem chyba raz uczestniczyli we Mszy św. za Ojczyznę. Ksiądz Jerzy nie był z tego zadowolony. Bał się o nich i o nas. Gdy przyjeżdżaliśmy na Żoliborz, prosił by zaraz po Mszy św. odjeżdżać. Parkowaliśmy w bocznej uliczce, zasłaniając kartonem rejestrację. O wszystkich się troszczył, tylko nie o siebie - mówił podczas spotkania.
Wspominał też, że ks. Jerzy najbardziej lubił placki ziemniaczane smażone na smalcu. Cenił też danie szykowane przez dziadka: ziemniaki z boczkiem i kapustą, duszone w żeliwnym kociołku ustawionym na trójnogu.
- Było nam biednie, ale dzięki temu ludzie umieli dbać jeden o drugiego. Może dlatego ks. Jerzy, przyjeżdżając do Warszawy był taki inny: lgnął do ludzi. Dla nas od początku był świętym. To tylko kwestia czasu, gdy Kościół to potwierdzi - dodał.
W spotkaniu wzięła udział także siostrzenica bł. Jerzego Popiełuszki, Grażyna Siemion. To on namówił ją, by została pielęgniarką.
Odczytano także wspomnienia ks. prał. Kazimierza Gniedziejko, brata ciotecznego ks. Jerzego, który jest proboszczem parafii Matki Bożej Częstochowskiej w Józefowie. Wyświęcony na kapłana 3 czerwca 1984 r. przez kard. Józefa Glempa w bazylice archikatedralnej św. Jana Chrzciciela żałuje, że nie zdążył odprawić z ks. Jerzym Mszy św. Według ks. Gniedziejki, na kształtowanie się osobowości błogosławionego największy wpływ miała rodzina, a także tradycje i przekazy rodzinne. Wschód Polski i Podlasie cieszy się wieloma odrębnościami również w tradycji wiary, ale jego mieszkańcy naprawdę żyją ze świadomością Bożej opieki. Babcia ks. Jerzego, Marianna śpiewała Godzinki i codziennie uczestniczyła we Mszy Świętej. Również mama ks. Jerzego odznaczała się ogromnym zawierzeniem i promieniowała dobrocią. „Nie było mowy o tym, żeby się z kimś pokłóciła. Zawsze dobrze usposobiona, uśmiechnięta, a żartownisia, jak mało która kobieta. I jej długie, piękne, o tematyce religijnej wiersze, które recytowała z pamięci” - wspominał ks. Gniedziejko. Opowiadał również o związkach rodziny ze św. Rafałem Kalinowskim. Według przekazów rodzinnych, ten zesłaniec syberyjski i patron sybiraków, beatyfikowany przez Jana Pawła II w 1983 r., kanonizowany w 1991 r. w Rzymie, był wujem stryjecznym matki ks. Jerzego. Ksiądz Jerzy po jego beatyfikacji miał powiedzieć swojej mamie, że mają w swojej rodzinie błogosławionego.