Nowy numer 13/2024 Archiwum

Prawie jak Wenecja

Warszawa celuje w przetwarzaniu. W obliczu stolicy niczym w krzywym zwierciadle majaczą sylwety innych miast - Paryża, Florencji, Rzymu, Moskwy, Berlina... Wenecji.

Słynny Pałac Dożów to perła weneckiej architektury. Nie istnieje jednak samojeden. Złączony jest subtelną nicią porozumienia ze znacznie skromniejszym budynkiem nowego więzienia (Prigioni Nuove) powstałego w XVII w. To złączenie wyraża się w postaci Mostu Westchnień, romantycznie wikłanego w losy bohaterów XIX-wiecznych pisarzy, którym to zawdzięcza swoje imię. Stąd posyłali ostatnie spojrzenia ku wolnemu światu, tu wzdychali żałośnie skazańcy prowadzeni z Trybunału Kryminalnego w Pałacu Dożów na wieloletnią lub dożywotnią odsiadkę do więzienia po drugiej stronie wąskiego kanału. W Wenecji taka „mostowa” komunikacja między budynkami jest rzeczą powszechną. Wymogła ją natura miasta na wodzie.

W latach 80. XVII wieku architekt królewski Józef Bellotti wystawił w okolicy Warszawy pałacyk, który nazwał Murano – przez analogię z nazwą wyspy w pobliżu Wenecji. Skojarzyły się Italczykowi polskie mokradła (ulica Stawki!) z rodzinną stroną. Pałacyk rozebrano pod koniec XIX wieku. Pamięć o nim przechowuje nazwa Muranów, choć jej włoski rodowód dawno się zatarł...

Na szczęście trwają weneckie... to znaczy warszawskie „mosty westchnień”. Krótkie. Wąskie. Staromiejskie. Ponad brukiem, a nie wodą.

Najbardziej znanym mostem-korytarzem jest ten prowadzący z Zamku Królewskiego do kościoła św. Jana Chrzciciela (archikatedry). Biegnie nad przejściem z dawnego podwórza zamkowego na placyk Kanonia, dalej skręca i przerzuca się nad uliczką Dziekania. Ten oryginalny zabytek, mimo ogromnych zniszczeń Starego Miasta, przetrwał zagładę roku 1944. Historia tego mostu-korytarza sięga rządów króla Zygmunta III Wazy i wiąże się z szaleńczym zamachem na jego życie. 15 listopada 1620 r. 23-letni szlachcic z ziemi sandomierskiej, kalwinista Jan Piekarski podniósł rękę zbrojną w czekan na samego monarchę. Król, choć ranny, przeżył atak. Sprawcę schwytano na miejscu (przy udziale m.in. księcia Władysława). Piekarski został skazany na śmierć poprzedzoną okrutnymi torturami. Rękę, w której trzymał narzędzie niedoszłej zbrodni, opalono, po czym odcięto. Piekarski obwożony był po mieście, w końcu rozdarty na strzępy. Dalsze postępowanie z ciałem dyktował rozkaz marszałka: "Obrzydłe trupa ćwierci na proch na stosie owym spalone zostaną. Na koniec proch w działo nabity, wystrzał po powietrzu rozproszy".

W trakcie przesłuchań Piekarski, oskarżany o udział w spisku, plątał się w zeznaniach – oto geneza powiedzenia: „Pleść jak Piekarski na mękach”. Po tym wydarzeniu zbudowano rzeczony korytarz, którym król bezpiecznie, pod osłoną murów, mógł się udawać z zamku do kolegiaty na codzienną modlitwę.

W sąsiedztwie jest jeszcze kilka podobnych „przepraw” – przy ul. Jezuickiej, Dawnej, Piwnej, Koziej.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Zapisane na później

Pobieranie listy