Lubię to! Nie, nie mecze w wodzie: ludzką radość z absurdów.
Gdybym wczoraj była na Stadionie Narodowym, jako wierny kibic oczywiście, nie byłoby mi do śmiechu. Bo kto lubi zostać zmokłą, kibicowską kurą za kilkaset złotych? A przy tym, to całkiem przecież prawdopodobne, obejrzeć porażkę naszych? Ale ponieważ kibicem nie jestem, to sytuacja, w której mecz się nie odbył, bo murawa zamieniła się w basen, okazała się dla mnie wydarzeniem zabawnym. Z lekkim zabarwieniem groteski.
Bo jak to jest, że najpierw na Stadion Narodowy wydaje się straszne miliardy, robi się wokół niego wielką akcję promocyjną, a nawet premier mówi: "Jaki rząd, taki stadion". A potem? Potem, mimo że stadion posiada nowoczesny dach, jakoś nikt go w porę nie zamyka. Podobno dlatego, że piłkarze i działacze nie pozwolili. Mimo nawałnicy, która nad Warszawą szalała wiele godzin. Aż się prosi pytanie: może po prostu rozkładany dach się zepsuł i nie rozłożył? Przecież już podczas Euro były z nim problemy? Nieważne. Zapewne niedługo działacze piłkarscy swoją klęskę i europejski obciach przekują słowami w wielki sukces. Nic nowego...
Stadion Narodowy zalany, mecz się nie odbył (ciekawe, czy w ogóle uda się go rozegrać na namokniętej jak gąbka murawie). Teoretycznie: klapa i smutek propiłkarskiej części społeczeństwa. W praktyce – absurd i sytuacja jak z filmów Barei. Absurd, który szybko został podchwycony przez zmęczone wszechogarniającymi absurdami wokół społeczeństwo. I nie minęło kilka godzin, jak w internecie pojawiły się dziesiątki satyrycznych obrazków i tekstów opisujących "mecz" w nurtach warszawskiego stadionu.
Przyznam, że dawno się tak nie uśmiałam. Rysuneczek żółtej łodzi podwodnej z podpisem: "Na mecz na Stadionie Narodowym tylko warszawskim metrem". Lub też zdjęcie stroju piłkarskiego z... kąpielówkami i czepkiem. Czy też komentarze typu: "To pływający mecz na miarę naszych możliwości. My tym meczem otwieramy oczy niedowiarkom! Mówimy: to jest nasz mecz, przez nas zrobiony, i to nie jest nasze ostatnie słowo!".
I zapewne to prawda: to nieostatnie absurdalne wydarzenie, które przeżyjemy. Przez lata przyzwyczailiśmy się do tego. Absurdy i topienie (!) pieniędzy wokół, w dobie kryzysu, to nasz chleb powszedni. Pewnie jeszcze wiele zobaczymy i przeczytamy. Ale jedno jest bardzo pozytywne: duch w narodzie nie ginie. I jako drzewiej, w PRL-u bywało, gdy nie można pewnych rzeczy przyjąć racjonalnie, można je radośnie obśmiać. Bo chociaż rzeczywistość wokół przypomina "potop narodowy", zamiast narzekać nauczymy się w dziwnej rzeczywistości żyć i przed nią bronić. Śmiechem. Oraz Otylią Jędrzejczak na bramce.