Robotnicy budujący stację metra na ul. Targowej znaleźli ludzkie szczątki, a konkretnie cztery kości, które wypłynęły z wodą.
Kości mogę mieć lat trzysta, ale równie dobrze czterdzieści. Nikt nie kwapi się do przeprowadzenia specjalistycznych badań. Sprawą zainteresował się warszawski poseł PiS Artur Górski i wzywał do działania Instytut Pamięci Narodowej, zgłosił także sprawę do Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, alarmując, że są to w większości szczątki powstańców i cywili, którzy zostali zamordowani w czasie Powstania Warszawskiego. Przypuszczenia posła Górskiego, które graniczyły z pewnością, hamował wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz, zapewniając, że chodzi o kilka kości, a nie kilkanaście worków, i że znajdują się pod fachową opieką kustosza Muzeum Historycznego. Jednak ten ostatni uważa, że cztery kości nie mają większej wartości archeologicznej i nie zamierza szukać pod Targową reszty szkieletu, bo trzeba byłoby zrywać chodniki, a to kosztowane przedsięwzięcie. Jako bezzasadne uznał żądanie identyfikacji, co graniczyłoby z cudem.
Sprawa przeniosła się na salony polityczne, to znaczy rządząca miastem Platforma Obywatelska, bojąc się reakcji Prawa i Sprawiedliwości, wstrzymuje się od pochówku niezidentyfikowanych szczątków, licząc pewnie na to, że temat przycichnie i wtedy pochowa NN. Czy faktycznie cztery kości mogłyby wstrząsnąć układem politycznym w stolicy? Tego nie wiadomo. Natomiast faktem jest, że ludzkie szczątki nadal leżą w szufladzie kustosza Muzeum Historycznego, a powinny leżeć - jeśli nie w mogile, to w laboratorium kryminalnym.