Z Heleną Dworecką w Bogdanowie na Białorusi zamieszkało dziesięcioro dzieci. Na każde otrzymuje od państwa białoruskiego jałmużnę. Na nic nie starcza.
Był sierpień. Helena wyszła z domu do spożywczego, nie pamięta po co, ale po coś prowizorycznego, jak sól, pieprz albo cukier. Spotkała w sklepie Alesię, która przyszła po chleb, ale nie żeby go kupić, tylko wyżebrać. Alesia była już dużą dziewczynką, przynajmniej tak sądzili jej rodzice. Siedmiolatka od miesięcy nie mieszkała w domu, tylko w lesie, w zajęczej norze. Poszerzyła norkę, cetyny nakładła, żeby zimą cieplej było. Ktoś dał jej kożuch z owczej skóry, ktoś inny onuce na nogi. Nie mogła jednak cały czas żywić się tym, co jedzą zające, więc przychodziła do wsi po chleb, mleko, odpadki. Dom matki i ojca z daleka omijała, nawet gdy była bardzo głodna i zmarznięta. – Powiedziałam jej tam przed sklepem, że jak chce, to może przyjść do mnie na zupę – mówi Helena.
Alesia przyszła i została na zawsze. Nowa mama oduczyła ją zajęczych zachowań; nauczyła jeść, bo nawet zupę jadła rękami. Musiała nauczyć się spać na łóżku, bo wolała spać na kartonie pod ścianą, jak mały kociak. Gryzła, gdy Helena próbowała zmyć z jej ciała zaschnięte strupy i warstwy brudu.
Po Alesi przyszedł Jaś i Ania. On miał lat pięć, ona – dwanaście. On przerażony, ona zakrwawiona. Rodzeństwo wyrzucone z domu przez rodziców. Jaś był bity po głowie, co po latach stwierdził lekarz. Kręgi szyjne naszły na siebie, jakby się wbił jeden w drugi. To od uderzeń.
W domu Heleny zamieszkało w sumie dziesięcioro dzieci – wszystkie połamane przez życie (rodziców). Helena własnych dzieci nie ma. Wystarczą jej te od ludzi. Na każde otrzymuje od państwa białoruskiego jałmużnę. Żeby mieć co dzieciom do garnka włożyć uprawia wielki ogród za domem i hoduje króliki. Pomagają jej fundacje i stowarzyszenia, między innymi z Polski, na przykład Stowarzyszenie Expatria z Warszawy, które organizuje pomoc medyczną, ale także inną pomoc materialną. W Bogdanowie co roku zatrzymuje się Rajd Katyński, który jesienią wyrusza z Warszawy. Motocykliście zostawiają dzieciom dary.
W miniony piątek Helena Dworecka przyjechała do Warszawy, żeby odebrać pieniądze od pewnej fundacji, która nagradza społeczników. Wręczenie nagrody odbyło się w Muzeum Powstania Warszawskiego. Przyznano ją także koleżance Heleny, Teresie, która również poświęciła się dzieciom niczyim i zamieszkała w Bogdanowie.
Helena ma korzenie polskie. Przez kilka lat była ratownikiem medycznym, ale porzuciła pracę i wyjechała na wieś, do Bogdanowa. Domem, w którym zamieszkała, zarządzała tamtejsza parafia. Obecnie to Helena jest jego właścicielką. Taka była wola arcybiskupa mińsko-mohylewskiego Kazimierza Świątka.