"Jak te zalane faceci zobaczyli, że książe Józef na bosaka w prześcieradle na ulicy siedzi i jeszcze konia pałaszem poganiać musi, taki żal ich za serce złapał, że jesionki pościągali, na pomnik wleźli i dawaj Józia ubierać" - pisał Wiech
Stefan „Wiech” Wiechecki pisał: Parę lat temu dwóch zagazowanych na pestkie warszawskich rodaków przechodziło koło pomnika. Śnieg padał jak wielkie nieszczęście, bo to było przed Bożem Narodzeniem. Jak te zalane faceci zobaczyli, że książe Józef na bosaka w prześcieradle na ulicy siedzi i jeszcze konia pałaszem poganiać musi, taki żal ich za serce złapał, że jesionki pościągali, na pomnik wleźli i dawaj Józia ubierać!
Co tu dużo mówić, znojne życie książęca rzeźba ma. Historią pomnika Józefa Poniatowskiego można by z powodzeniem podzielić na części i obdarzyć nią inne, cokolwiek „nudniejsze” stołeczne eksponaty.
Był rok 1817, kiedy u duńskiego rzeźbiarza Bertela Thorvaldsena złożono stosowne zamówienie. Artysta uchodził za najwybitniejszego fachowca swoich czasów, toteż spodziewano się, że dzieło będzie olśniewające. Wcześniej potrzebna była oczywiście stosowna zgoda na wystawienie podobizny polskiego bohatera. Tę wydał sam car. Z Thorvaldsenem był niestety problem natury mentalnej. Jako wielki artysta tempo pracy uzależniał od nastrojów, przypływów i odpływów natchnienia, a także ilości innych zleceń. Liczyć też potrafił, i stawkę, jak wytrawny kupiec podbijał. Mijały zatem lata, a pomnik w Warszawie nie pojawiał się.
Wreszcie w roku 1829 zaprezentowano gipsowy odlew księcia. Poniatowski dosiadał konia, w prawym ręku trzymał, jak na rycerza przystało, miecz. Jakież zaskoczenie było jednak, kiedy okazało się, że bohatera zamiast okuć w zbroję, Thorvaldsen jedynie wstydliwie przyodział w zwiewną szatę (przezywaną przez złośliwców „prześcieradłem”). Postać wzorowana była na słynnym rzymskim pomniku Marka Aureliusza. Niemniej, taka wersja zdecydowanie nie przypadła warszawiakom do gustu. Thorvaldsen koncepcji zmienić nie chciał. Pomnik miał wkrótce stanąć przed pałacem Namiestnikowskim. W 1830 r.wybuchło jednak powstanie. Po jego stłumieniu, car zgodę na odsłonięcie pomnika cofnął. Poniatowski zatem zamiast do Warszawy trafił najpierw do Modlina, następnie do Dęblina, by po tej nieprzewidzianej tułaczce osiąść wreszcie w Homlu, w prywatnej rezydencji Ivana Paskiewicza. Był rok 1842. W Homlu pomnik pozostał przez kolejnych 60 lat.
W międzyczasie Rosja carska zmieniła się w Rosję radziecką, a Europa, wskutek Wielkiej Wojny przywróciła niepodległość do tej pory okupowanym krajom. Na mapę powróciła przede wszystkim Rzeczpospolita. W 1921 r.podpisano Traktat Ryski, na mocy którego Rosjanie zwrócili Polsce część zagrabionych dzieł sztuki. Rok później do Warszawy przybył Poniatowski. Stanął na dziedzińcu Zamku Królewskiego, a wkrótce znalazł swoje eksponowane miejsce przed pałacem Saskim. W uroczystości odsłonięcia pomnika wziął udział m.in. Józef Piłsudski.
Niestety, Poniatowski łatwego życia nie miał. Podszczypywany przez warszawiaków za swój „niedbały” strój, jak pisał „Wiech” figurował „w prycypalnem ponkcie miasta (…) jak ofiara losu”.
W 1944 roku Niemcy figurę rozszarpali na strzępy. Po wojnie kopię pomnika przekazała Warszawie Dania. Książę Józef stanął wreszcie w pierwotnie wybranym miejscu – przed pałacem Radziwiłłów – dawniej Namiestnikowskim, obecnie prezydenckim.
Tymczasem zima za pasem, a w oczach półnagiego księcia w... prześcieradle znać coroczną trwogę.