Sukces artystyczny osiąga się dziś, kopiąc świętości albo stawiając makietę Tu-154. W Muzeum Etnograficznym znajdziemy jedno i drugie.
Lubiłam Muzeum Etnograficzne – za niepowtarzalny klimat, pomysłowość wystaw, wspólne warsztaty rodziców z dziećmi. Za kulturę, tradycję, historię przekazywaną wprost, bez podlizywania się odbiorcy sformatowanemu elektronicznymi gadżetami. Dlatego na wernisażu wystawy "Bogowie – instrukcja obsługi" przecierałam oczy ze zdumienia. Pomyślałam, że może przez pomyłkę zaszłam do Muzeum Sztuki Nowoczesnej (rysunek Hitlera stylizowany na Matkę Bożą) albo na wystawę prac Maurizia Cattelaniego w Zamku Ujazdowskim (koń z napisem INRI). Niestety, moje ulubione muzeum postanowiło pójść śladem wyżej wymienionych i zawalczyć o widza skandalem. Zapowiedziało wystawę o religiach, wierzeniach, tolerancji, a wyszedł wigilijny groch z kapustą, żeby nie powiedzieć dziwaczny synkretyzm.
Dyrektor muzeum obrazowo opisywał dziennikarzom wystawę jako stół, przy którym wspólnie zasiadają i zgodnie ucztują przedstawiciele różnych religii. Kosztują samoograniczając się, bo bez tego nie zjedliby zakazanych przez ich religie potraw. Jeśli już trzymać się tych kulinarnych porównań, to w Muzeum Etnograficznym mamy do czynienia raczej z lichą kolacyjką rodem z bistro i z resztkowym menu, serwującym kiszoną kapustę z bezami. Nic więc dziwnego, że goście opuszczają ucztę z kwaśną miną i bólem żołądka. Tak, jak ja wystawę "Bogowie".