Pewne środowiska oczekiwały, że zagrzeje do boju, a on klękał przed nimi, żeby nie rozlewali krwi. Wziął w ten sposób część niechęci narodu na swoje barki, ale z perspektywy lat widzimy mądrość tej postawy - mówi o kard. Józefie Glempie ks. Jan Sikorski.
Kard. Józef Glemp obejmował diecezję warszawską w bardzo trudnym momencie historycznym. Po pierwsze, po charyzmatycznych rządach Prymasa Tysiąclecia, oczekiwania wobec następcy były ogromne. Po drugie: wybuch Solidarności, a następnie wprowadzenie stanu wojennego, spowodowały że nikt nie był w stanie przewidzieć, jak potoczy się sytuacja w kraju. W dodatku kard. Józef Glemp przyjął rolę niepopularną: uspokajania narodu, wzywania do nierozlewania krwi, do niepodejmowania walki fizycznej. Pewne środowiska oczekiwały, że zagrzeje do boju, a on klękał przed nimi, żeby nie walczyli? Wziął w ten sposób część niechęci narodu na swoje barki, ale z perspektywy lat widzimy mądrość tej postawy. Wpisał się w ciąg wielkich prymasów w dziejach narodu, ale pozostał człowiekiem skromnym. Obserwowałem, jak z humorem przyjmował kolejne ograniczanie jego kompetencji, ale jednocześnie z jaką troską zajmował się duszpasterstwem powierzonych mu osób. Ja sam korzystałem z jego „parasola” w tworzeniu duszpasterstwa więziennego. Był ogromnie wrażliwy na ludzką krzywdę, czego dowodem natychmiastowa reakcja na internowanie ludzi w stanie wojennym. Już w kilkanaście dni po wprowadzeniu stanu wojennego odwiedził więźniów politycznych na Białołęce i Grochowie. Wiele godzin poświęcił na indywidualne odwiedziny w celach. I nie bał się upominać o ich los u ówczesnej władzy. Nie szukał popularności. Pracował cicho, ale skutecznie. Co można poznać po owocach jego posługi.