Był podrzutkiem, paralitykiem na skraju śmierci, niemową... Teraz jeździ po całym świecie i koncertuje na chwałę Boga.
Nie zna rodziców, nie wie, kiedy i gdzie się urodził. Nawet nie wie, jak naprawdę się nazywa. Imię i nazwisko: Zygmunt Romanowski wybrał sobie sam już jako student - z książki telefonicznej. Rodzice porzucili go maleńkiego w chwili, kiedy najbardziej ich potrzebował: po wirusowym zapaleniu rdzenia kręgowego na prawie trzy lata został całkowicie sparaliżowany. Miał sztuczne płuca, które za niego oddychały i rurkę, przez którą podawano pokarm. Po trzech latach stał się cud - choroba ustąpiła. Pozostał tylko paraliż lewej nogi i... brak mowy. Młodość spędził w zakonnej ochronce w Krakowie, domach dziecka, sanatoriach, szpitalach.
Teraz w kościele Wniebowstąpienia Pańskiego na Ursynowie Zygmunt Romanowski pięknie śpiewał, wirtuozyjnie grał na gitarze, z radością mówił o swoim życiu i wymachiwał we wszystkie strony zupełnie bezwładną, zdeformowaną nogą, na której - wbrew medycznym regułom - potrafi stanąć. Koncertował już w 30 krajach świata. Chociaż studiował nad dwóch uczelniach i jest specjalistą cybernetyki, wybrał śpiewanie. Na chwałę Bożą - za wszystkie cuda, które Bóg uczynił w jego życiu. Za dźwięczny, czysty głos - chociaż był niemową, za sprawne ręce i resztę ciała, za dobrych ludzi, których w jego życiu nie brakowało. Do dawania świadectwa zachęcił go Jan Paweł II, który w czasie jednego z kilku spotkań, zachwycił się jego śpiewem. Odwiedza więc parafie, więzienia, domy dziecka, szpitale... Wszędzie tam, gdzie jeździ mówi o Bożej miłości, łaskach, których dostąpił, o tym, że Bóg nigdy z nas nie rezygnuje. Zachęca też do wspomagania katolickich dzieł. Sam ze sprzedaży swoich płyt też do nich dokłada. I tak wspólnymi siłami wybudowano m.in. 5 kościołów, sanktuarium Miłosierdzia Bożego w RPA, Hospicjum św. Brata Alberta w Dąbrowie Tarnowskiej, szkoły dla niepełnosprawnych dzieci w Wieliczce, Dom Samotnej Matki w Krakowie.
- Jestem żywym przykładem dobroci Boga - podkreśla Zygmunt. - Każdy mój niedostatek, cierpienie, Bóg przemieniał w dobro. Teraz staram się, żeby moje życie było wielkim podziękowaniem za cuda, które mi uczynił.
Czy ma jakieś marzenie?
- Od lat wędruję po świecie i mam nadzieję, że kiedyś moi rodzice o mnie usłyszą, rozpoznają i podejdą do mnie.... - mówi Zygmunt. - Nie mam do nich żalu, chciałbym im podziękować, że pozostawili mnie pod opieką innych. Ale też chciałbym ich poznać, dowiedzieć się, jak naprawdę się nazywam, ile mam lat, jakie są moje korzenie.