Wspólnota to miejsce, gdzie mogę rozpakować swój życiowy bagaż…
Nosi ją każdy. Z mojej cuchnęło na kilometr. Przez lata bycia poza Kościołem „walizkę”, którą dał mi Bóg, by zapełniać dobrem, zapychałam „brudami” tego świata. Kiedy wokół mnie zabrakło już czystego powietrza, zapadła decyzja. Otwieram i rozpakowuję! Inaczej się uduszę.
Trafiłam do akademickiej wspólnoty. Jednej w wielu, które są w Warszawie. Specjalnie jej nie wybierałam, nie porównywałam z innymi. Tak samo jak specjalnie nie wybiera się pralni, kiedy natychmiast trzeba zrobić pranie.
Nie miałam pojęcia, jak tam będzie… Szybko okazało się, że we wspólnocie wyciągać „brudy” z walizki było nieco raźniej – każdy „prał” swoje. Nie było brudów brudniejszych i mniej brudnych. Brud to brud. Wspólnie uczyliśmy się tej segregacji: czyste lub brudne, zło albo dobro…
Praca mozolna. Bez Ducha Świętego ani rusz. Jak nie wiadomo, na jaką kupkę posortować, wołałam – "Przyjdź, Duchu Święty", jak nie chciał "brud" się doprać – "Przyjdź, Duchu Święty", jak już nie chciało się wyciągać „brudów” – "Przyjdź, Duchu Święty". Jak nie miałam siły wołać… "Przyjdź, Duchu Święty" wołała za mnie wspólnota. A najgłośniej jej duszpasterz.
5 marca świętowaliśmy 15-lecie wspólnoty. Zajrzałam do swojej walizki i ucieszyłam się. Po pięciu latach bycia w duszpasterstwie wiele rzeczy trafiło już na swoje miejsce (no, niektóre jeszcze czekają, a niektóre już zdążyły się lekko zabrudzić). Rozejrzałam się wokół – salka, w której świętowaliśmy, wypełniona była radosnymi ludźmi. Radosnymi podwójnie. Nie dość, że swój życiowy bagaż rozpakowali, to jeszcze pomagają to zrobić tym, którzy z podróży po „świecie” z cuchnącym tobołem do wspólnoty właśnie przyszli...