Pierwszy raz w życiu poszłam na Manifę. Doświadczenie ciekawe, miejscami zabawne. Ale nie polecam.
AGATA PUŚCIKOWSKA/GN Niedziela, dwa dni po Święcie Kobiet. Samo południe. Pod Pałacem Kultury, przy pl. Defilad, dwie platformy na kółkach. Na platformach: działaczki. Siostry inaczej. Wojujące feministki z mikrofonami, jak najlepszym orężem, w dłoniach. Na dłoniach – rękawiczki, bo zimno.
– Dzięki, że jesteście. Mimo zimna, walczycie – krzyczą działaczki do mikrofonów. Faktycznie, zimno przebierające. – Trzeba walczyć! W tym roku pod hasłem "Polka niepodległa". Walczymy, bo Polki nie są wolne. Są zależne od pracodawców, od bijących mężów, od księży, którzy każą im rodzić wbrew ich zdaniu. Czas na prawdziwą niepodległość! Walczmy do końca!
Niewielki tłumek pań i panienek piszczy z zachwytu. Ale tylko na komendę, bo – prawdę powiedziawszy – mimo krzykliwych transparentów i haseł, miny na początku Manify jakieś takie mało waleczne. A mocno statyczne. Jakby mróz wymroził wszelką chęć rewolucyjnej walki z patriarchalnym systemem oraz klerem (który winien jest wszelkiego zła). Ale do czasu. Bo działaczki na platformie zachęcają do wspólnego tańca. Tańca przeciwko przemocy. Idea słuszna: kto by opowiadał się za przemocą? Za gwałtami? Dowiadujemy się bardzo szybko: – Dziękujemy wam, posłowie, którzy opowiadacie się za przemocą – każecie rodzić dzieci z gwałtu. Dziękujemy, ministrze Gowin, że jako minister sprawiedliwości nie popierasz konwencji, która z przemocą walczy! Dziękujemy biskupi, bo zabraniacie antykoncepcji i in-vitro. A nakazujecie rodzić niechciane dzieci!
O! Przynajmniej wróg Manify 2013 został dogłębnie zdiagnozowany i odkryty. Więc wspólny taniec. Skaczą panie na platformie, podskakuje grupka pań pod platformą. Sympatycznie przy gorących rytmach się robi. Podskakują panie, podskakują transparenty w dłoniach: o Polsce niepodległej (wykorzystano symbol Polski Walczącej!), o tym, że faceci powinni do garów, o prawie do własnego ciała (jako ciało własne uważa się również tzw. zarodek, ukryty w macicy). I o tym, że któraś tam lubi swoje... miejsce intymne. Nazwa miejsca używa w sposób mocno kolokwialny. Na tyle kolokwialny, że w lot zrozumiał pijaczek, stojący nieco z boku: – Ja tam też to lubię. Feminista jestem.