Zbrodniarze komunistyczni zrobili wszystko, żeby zatrzeć jakiekolwiek ślady po bohaterach. Rzucali ciała bez czci do dołów, przysypywali kamieniami, polewali wapnem, a potem wszystko przysypali grubą warstwą ziemi. Myśleli, że zmylą historię. Na szczęście sami się pomylili.
Ubiegłoroczne prace na tzw. łączce Cmentarza Wojskowego na Powązkach trwały pięć tygodni i doprowadziły do odnalezienia 117 osób – więźniów z Rakowieckiej, zamordowanych za to, że za bardzo kochali Polskę. Archeolodzy nie mieli łatwego zadania: na grobach bohaterów posadzono drzewa, wylano asfaltowe alejki, korzenie ściśle splotły się z ciałami, wciskając się nawet w miejsca po kulach, w czaszki.
Ofiary komunistycznej bezpieki wrzucano bez czci do jam grobowych, z samochodów, po kilku do jednego grobu. Zalewano wapnem, czasem przygniatano kamieniem, pozostawiając czasem głowy w workach, którymi nakrywano ich podczas egzekucji. Zdjęcia z ekshumacji jak żywo przypominają te, wykonane w Katyniu. Tak zresztą ich, jak na nieludzkiej ziemi, uśmiercano.
W ubiegłym roku, gdy zespół dr. Krzysztofa Szwagrzyka prowadził pierwszy etap prac ekshumacyjnych, na miejsce – sto metrów od pomnika smoleńskiego - codziennie przychodzili mieszkańcy Warszawy. Przynosili znicze i kwiaty. Niektórzy w ogrodzenie zatykali wiersze. Klęczeli i zabierali wydobyty piasek jak relikwie. Mamy w centrum miasta swój warszawski Katyń.