Kiedy Paryż od Florencji dzieli zaledwie 300 metrów – wiedz, że coś się dzieje. A kiedy w zasięgu przysłowiowego rzutu beretem są także Rzym, Wenecja, Berlin, Londyn to z pewnością jesteś… w Warszawie.
Polifonia stołecznych gmachów może wprawić w osłupienie. Przeciętny słuchacz zatka uszy i splunie przez lewe ramię. Bardziej wyrafinowany, zorientowany na awangardowe chwyty zdekoduje pewne smaczki. Warszawa może brzmieć, jak kocia muzyka. Ale kiedy się wyodrębni muzyków, wszystko nabierze względnego sensu.
Warszawa to pudło rezonansowe, w którym odległe echa powtarzane są po wielokroć, mieszają się, przekrzykują, jak koncert na grzebień, piłę i kowadło – dla jednych nie do zniesienia, dla innych warte nadstawienia ucha.
W poprzednim tekście wspomniałem Henryka Marconiego, który z lubością przeszczepiał na warszawski grunt italskie wzorce. Był, jak napisałem, przepisywaczem cudzych tekstów. Robił to jednak odpowiednio dozując indywidualizm. To on przeniósł do Warszawy Nową Prokuratorię z placu św. Marka w Wenecji, kościół św. Justyny z Padwy, czy świątynię Westy z Tivoli.
Nie był jednak jedynym winnym architektonicznych parafraz.
Piotr Krystian Aigner na placu św. Aleksandra (Trzech Krzyży) wzniósł kościół na cześć cara, który to jest żywym przywołaniem rzymskiego Panteonu. To samo zrobił pół wieku wcześniej Szymon Bogumił Zug, wystawiając ewangelikom przy pl. Małachowskiego świątynię, która jest także reinterpretacją rzymskiego gmachu. Nie ma się co dziwić – antyk to bodaj najsilniej oddziałująca na twórców epoka. Toteż nie jest zaskoczeniem, że w Warszawie mamy Teatr na Wyspie – niczym wprost z Aten przeniesiony, mamy świetlik w kształcie piramidy na gmachu SGH, itd. Cóż, piramida – figura doskonałości. Jest przed Luwrem, jest i w Warszawie. Egipskich motywów mamy nad Wisłą znacznie więcej. Wspomnijmy choćby dom „pod skarabeuszami” przy ul. Puławskiej, czy powązkowskie grobowce z symbolami mitologii egipskiej. Mamy echa orientu – Domek Mauretański także przy Puławskiej, czy chińską altanę w Wilanowie. Światowość Warszawy jest wielka!
Nie dziwi zatem, że kiedy po II wojnie budowano nową stolicę, także rozglądano się po świecie, z myślą co by tutaj zagospodarować? Jaki tekst podchwycić, co zacytować, jaki plagiacik popełnić…
Kiedy pod przewodnictwem Józefa Sigalina budowano MDM, oglądano się nie tylko na Moskwę, ale także na Florencję, Rzym, Paryż, a nawet Amerykę! Amerykańskie gmachy inspirowały budowniczych radzieckich, ci z kolei swoje idee szczepili nad Wisłą – uproszczony to schemat, ale nie przekłamany. Kamienice przy placu Konstytucji są zlepkiem architektury amerykańskiej, moskiewskiej, ale także warszawskiej, przedwojennej. Za wzór postawiono sobie przedwojenną kamienicę Krasińskich (znaną także jako kamienica Raczyńskiego) z pl. Małachowskiego. Bodaj jednak najciekawszym zapożyczeniem jest wąskim odcinek Marszałkowskiej pomiędzy placami Konstytucji i Zbawiciela. Sami architekci BOS-u posługiwali się w odniesieniu dla tego odcinka terminem „Ufizzi”, nawiązując wyraźnie do florenckiej Galerii, renesansowego zabytku. Dosyć zabawnie wyglądają fotograficzne zestawienia obu przestrzeni.