Łup, łup, łup… Słychać przez trzy noce i dni na Ursynowie, a przez całe lato na Powiślu.
Dla mieszkańców Ursynowa początek czerwca nie jest przyjemny – zamykają okna, wyjeżdżają gdzie kto może, kupują zatyczki do uszu. Trwają studenckie Ursynalia. Przez trzy dni od ścian dziesiątków bloków odbija się łup, łup, łup… - za dnia ciszej, za to w nocy z pełną mocą basów. Ciężka, metalowa muzyka niesie się aż na Służew. Na nic zdają się coroczne protesty mieszkańców, interwencje w spółdzielniach, u rektora SGGW i burmistrza dzielnicy, nikt też nie przejmuje się ponad tysiącem zgłoszeń zakłócania ciszy nocnej i porządku, które co roku w czasie trwania imprezy wpływają do policji i straży miejskiej. Mimo próśb, by Ursynalia skrócić do jednego dnia, żeby koncerty kończyły się przed północą albo żeby chociaż ustawić scenę pod takim kątem, by muzyka nie odbijała się echem od bloków mieszkalnych, od lat nic się nie zmienia. Studenci się bawią, mieszkańcy Ursynowa nie śpią.
Przestali też spać mieszkańcy Powiśla, którym pod hasłem „ożywienia nadwiślańskich bulwarów” zafundowano w sąsiedztwie knajpki i puby do późnej nocy dudniące muzyką. Ich protestów, podobnie jak ursynowskich, nikt nie słucha. Podpowiada się za to cynicznie, by wzorem mieszkańców krakowskiego Kazimierza, który "od dawna nie śpi" – po prostu z Powiśla się wyprowadzili. Rodziny, które mieszkają tam od lat!
W sporze interesów wygrywa niestety głośniejsza strona. Dzieje się to przy pełnej aprobacie władz miasta, które zezwalają na organizowanie nocnych koncertów w środku 150-tysięcznej dzielnicy, zamieszkałej głównie przez młode rodziny (czyli w większości z dziećmi) oraz na „tętniące nocnym życiem bulwary”. Widać urzędnicy uznali, że prawo do igrzysk jest ważniejsze od prawa ludzi do snu, wypoczynku i normalnego życia w ich własnych domach.