Podwoje teatru Polskiego przestają być już tak gościnne, gdy kontakt z sympatyczną przedstawicielką działu PR, sprowadzający się do pytania o możliwość obejrzenia spektaklu (na premierze, po premierze, za tydzień, za miesiąc, słowem kiedy?) kończy się odpowiedzią wymijającą.
Zdjęcie z ostatniej premiery Teatru Polskiego, ”Karnawał czyli pierwsza żona Adama” Sławomira Mrożka nie jest tym razem ilustracją recenzji. Bo recenzji nie będzie. I nie jest to żart, a jeśli już, to dość ponury. Spektakl Sławomira Mrożka, którego nie dane mi było zobaczyć, sprowokował mnie jednak do poddania analizie zjawiska, jakie od niedawna obserwuję w niektórych warszawskich teatrach. I do zadania dość istotnego pytania, jakie mnie niepokoi: czy działalność teatralna adresowana jest do oczekującego wrażeń kulturalnych widza, czy do tak zwanej „warszawki”, czyli mówiąc enigmatycznie i na wyrost „elit”? Czy więc nos dla tabakiery czy tabakiera dla nosa?
Zjawisko to otoczone jest całą siecią hipokryzji. Już parę tygodni przed premierą recenzenci otrzymują informacje o próbach dla mediów i możliwości spotkania się z realizatorami, na których otrzymują luksusowo wydane programy, z dość zresztą skąpą zawartością, prócz obsady. Niemal każdą z premier poprzedza Forum Dyskusyjne, na które przedstawiciele mediów są „serdecznie” zapraszani. Temat Forum przed premierą Mrożka brzmiał: „Płeć - przekleństwo czy błogosławieństwo?”. Mniemam, że materiał do owych przemyśleń zawiera sztuka, którą za chwilę skonfrontujemy z tematem Forum. Mniemam, bo owa konfrontacja nie była mi dana. W tym bowiem momencie podwoje teatru Polskiego przestają być już tak gościnne. Kontakt z sympatyczną zresztą przedstawicielką działu PR, odpowiedzialną - jak czytam - za sponsoring, sprowadzający się do pytania o możliwość obejrzenia spektaklu (na premierze, po premierze, za tydzień, za miesiąc, słowem - kiedy? ) kończy się odpowiedzią wymijającą.
Nie wydaje mi się, żeby cała Warszawa pędziła na Mrożka (wcześniej na „Burzę”, „Zemstę”, „Irydiona”), wypełniając szczelnie niemałą widownię. Więc o co chodzi?
Nie chcę doszukiwać się objawów lekceważenia mediów, bo i dlaczego? Może raczej niczym nieuzasadnionej pychy? Przecież rolą recenzentów jest podjęcie dialogu z publicznością, skonfrontowanie jej doznań, podrzucenie ewentualnych tropów interpretacyjnych, szansa na wspólne dzielenie się wrażeniami, co przecież działa na korzyść życia teatralnego. Trudno więc znaleźć wyjaśnienie tego zjawiska, bo nie zależy to, jak myślę, ani od profesjonalizmu recenzentów, ani od rangi redakcji, dla której pracują.
Tak czy inaczej teatr rozpoczął już urlop, który potrwa do września, nieprędko więc uda mi się zdać relację z ostatniej premiery Mrożka. Teatr Polski obchodzi właśnie 100-lecie istnienia. Za swoje zasługi, minione i obecne, jest honorowany nagrodami przez najwyższe władze i hojnymi subsydiami. Nie znaczy to wszakże, że powinien zapominać o swojej codziennej misji, a także o tych, którzy współpracując ze sceną polską, chcą równie sumiennie wypełniać swoje obowiązki zawodowe.
I tu, gwoli sprawiedliwości, należy wymienić wybitne teatry warszawskie, zasługujące na uznanie za kulturę współpracy z publicznością i mediami: Teatr Narodowy, Współczesny, Dramatyczny. By nie być gołosłowną, zacytuję treść maila, jaki otrzymałam parę dni temu od jednego z tych teatrów, a który może stanowić puentę do mego materiału, pisanego zamiast recenzji: „Dziękuję za współpracę w mijającym sezonie i mam nadzieję na miłe spotkania w nadchodzącym”. Dalej informacja o repertuarze na kolejny sezon. Nic dodać, nic ująć.
(Autorka jest członkiem Sekcji Krytyków Teatralnych Związku Artystów Scen Polskich)