Zostawić wszystko. Zamknąć drzwi i pójść w drogę. Bo nie zna życia ten, kto nie pielgrzymował. I nie ma jednego, kto - jeśli raz poszedł - nie tęskniłby za kolejnym.
Boże, ja ja zazdroszczę tej beztroskiej i ufnej modlitwy w morderczym skwarze. Jak chciałbym znowu znaleźć się wśród tych, którym trudno tak, jak mi. Którym puchną ręce i nogi, pierzchną usta i zasycha w gardle od radosnego śpiewu i szeptanej modlitwy. Jak tęsknię za chłodem wody w wieczornej misce koło namiotu i tego zmęczenia, które samo zamyka oczy.
Jak tęsknię za zimnymi porankami po deszczu, za pospiesznym zwijaniem namiotu i godzinkami śpiewanymi w pierwszych promieniach słońca. Za postojami, na których kawałek cienia daje tyle ukojenia, co najwygodniejsze posłanie. Za kubkiem zimnego kompotu, podanego ze szczerego serca przez dobrych ludzi i miską zupy z wojskowego kotła. Za biciem serca na widok jasnogórskiej wieży i bólem, który nie pozwala szybko wstać z kolan.
I tylko ciągle sobie obiecuję, że jeszcze kiedyś do Matki powędruję: podziękować za wszystko, co mnie spotkało po drodze - pielgrzymki mojego życia. Amen.