Intrygująca sztuka Glena Bergera to nie tylko podążanie tropami zawiłej zagadki, wobec której staje prowincjonalny bibliotekarz, ale też okazja do odszukania własnej tożsamości i odpowiedzi na fundamentalne pytania.
Marian Opania to aktor ceniony, zarówno przez krytyków, jak i przez publiczność. Pamiętam, jak przed laty pracując nad jego artystyczną sylwetką, usłyszałam z ust Darii Trafankowskiej entuzjastyczną opinię o swoim koledze: - Jego film „Palec Boży”obejrzałam jedenaście razy. W aktorstwie Opani widzę podobne cechy jak u Roberta De Niro, Hackmana czy Al Pacino. W tym co Marian robi, zawsze widzę człowieka
Nawet zakładając afektowany styl wypowiedzi Darii, jej opinia była dość powszechna. Nie dziwi więc fakt, że kiedy Opania odkrył tekst holenderskiego dramaturga, Glena Bergera, zaliczany do najlepszych sztuk współczesnych ostatnich lat, nabrał apetytu, by się z jego monodramem zmierzyć. Otwierała się przed nim, jak powiedział „szansa gonienia łownej zwierzyny”, zwłaszcza że z takim grubym zwierzem, czyli konfrontacji z widzem sam na sam - przez dwie godziny - dotąd nie doświadczył.
Jak tu się więc nie sprawdzić, jak nie podjąć takiego wyzwania! Ale jak to z polowaniem bywa, dopaść zwierzynę nie jest łatwo. Opania do realizacji spektaklu na deskach teatru Ateneum, zaprosił do współpracy nominowanego do Oskara za „Królika po Berlińsku” Bartka Konopkę, dla którego praca nad monodramem stanowiła debiut teatralny.
Obydwaj panowie, choć doświadczeni artyści, stawiali w tym gatunku pierwsze kroki. I obydwaj na tę współpracę bardzo się cieszyli. Premiera spektaklu „W progu”miała być sprawdzianem, na ile ta praca przyniosła zadowalające efekty.
Moim zdaniem był to niewątpliwie rodzaj artystycznej przygody, ale zmierzenie się z tak skomplikowanymi woltami fabuły i z niecodziennymi decyzjami bohatera, było nieco ponad możliwości tego duetu.
Intrygująca historia hipotetycznego klienta prowincjonalnej biblioteki, który 113 lat wcześniej wypożyczył książkę, by oddać ją właśnie teraz, jest nie tylko drogą do odkrycia zawiłej zagadki, ale też próbą zadania sobie przez bohatera pytania: kim jest, jaki sens ma jego życie, jaką rolę w jego egzystencji pełni Bóg, jakie relacje nawiązał z drugim człowiekiem, jeśli w ogóle jakieś nawiązał?
Podążanie tropami tajemnicy zwróconej po latach książki, odszukanie oddanych do pralni spodni (stąd pełny tytuł, niezbyt fortunnie przetłumaczony ”W progu, czyli tajemnica zaniechanych spodni”) to nie tylko podróże do Chin, Francji czy Australii, ale też podróż w głąb siebie.
Do tych wszystkich wątków dochodzi motyw Żyda Wiecznego Tułacza i Latającego Holendra, którego próbujemy utożsamić z bohaterem. Jeśli do tego dodamy kłopoty wynikające z niedoskonałości translatorskich, widzimy z jak trudnym zadaniem musiał uporać się aktor.
Na ile próbował grać „do widza,” tak jak to zdarza się w monologach estradowych, na ile zakładał „czwartą ścianę,” która go od tego widza oddziela? Ale że Marian Opania od lat z pasją rzeźbi w drewnie, tak i z pasją rzeźbi w każdej swojej roli. I ta umiejętność niewątpliwie przynosi efekty. Dlatego sądzę, że ze spektaklu na spektakl aktor będzie perfekcyjnie podążał za swoim bohaterem, odkrywając kolejne zawiłości tekstu, ku satysfakcji własnej i widzów.