Wyniki referendum znane: do urn 13 października poszła jedna czwarta mieszkańców stolicy. Inni zagłosowali nogami. Widocznie nie chcieli odwoływać prezydent, albo bali się kto ją może zastąpić.
Referendum za nami, a wyraźnych zwycięzców brak. "Nie wygrała demokracja, skoro frekwencja wyniosła 25 proc." - twierdzą jedni. "Nie wygrali inicjatorzy referendum" - skoro nie udało im się odwołać prezydent. "Nie wygrało PiS" - skoro nie udało im się przekonać warszawiaków, że Hanna Gronkiewicz-Waltz to wcielone zło. "Nie wygrało PO" - skoro zabrakło ledwie kilkudziesięciu tysięcy osób, żeby ponieśli sromotną porażkę na najbardziej prestiżowej politycznej arenie Rzeczpospolitej. Kto więc w końcu wygrał?
Wszyscy są poobijani: prezydent, której będą patrzeć bardziej na ręce (i dobrze); mieszkańcy stolicy, u których znowu podziały, kto gotuje grzybową, a kto woli rosół podzieliły świąteczno-niedzielne stoły; wreszcie partie polityczne, z których każda ma świadomość, że dostała rodzaj czerwonej kartki, za psucie obywatelskiej, oddolnej (tu mam pewne wątpliwości) inicjatywy.
Może więc jednak wygrali zwykli warszawiacy, którzy dzięki referendum zyskali kilka "obiecujących obietnic": tańsze bilety komunikacji, obniżki opłat śmieciowych, tańsze przedszkola, obwodnicę Warszawy, ścieżki rowerowe i co najważniejsze: że od tej pory prezydent będzie starała się ich dopieszczać w znacznie większym stopniu niż do tej pory? Żółta kartka podziałała.
Nowego znaczenia nabiera flaga na ratuszu i innych miejskich budynkach. Może nie przypadkiem czerwony i żółty należą do oficjalnych barw Warszawy? Strzeżcie się politycy. Odtąd patrząc na pomalowane na żółto-czerwono autobusy przypomnijcie sobie, jakie kartki dostaliście w tym meczu.