PO dziękuje za wyrozumiałość wobec władzy, PiS zapowiada raporty dla PKW i Rady Europy, a SLD ocenia, że zwyciężył rozsądek. Tak w skrócie można podsumować referendum.
Hanna Gronkiewicz-Waltz pozostanie prezydentem stolicy. Referendum w sprawie jej odwołania jest nieważne z powodu zbyt niskiej frekwencji. Miejska komisja ds. referendum poinformowała, że w niedzielę oddano 343 tys. 732 głosy. Referendum byłoby ważne, gdyby wzięło w nim udział 3/5 liczby wyborców, którzy głosowali w wyborach prezydenta Warszawy w 2010 r., czyli co najmniej 389 tys. 430 osób. Frekwencja dla całego miasta wyniosła 25,66 proc.
- Bardzo dziękuję wszystkim mieszkańcom Warszawy. To dla mnie wyraz szczególnego zaufania, ale także mocne zobowiązanie do jeszcze bardziej wytężonej pracy - napisała Gronkiewicz-Waltz w oświadczeniu. - To referendum mi pomogło - zaznaczyła.
Lider Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej, która była inicjatorem referendum, Piotr Guział, ocenił, że wyborcy dali PO tylko żółtą kartkę. - Widocznie chcą, żeby dokończyli ten mecz. Więc Platformo, kończ, wstydu nie przynieś. Ale wyborcy dali czerwoną kartkę partiom politycznym tą frekwencją - powiedział Guział. Podkreślił, że działając razem "można zmusić gnuśne władze do działania".
Prezydent Bronisław Komorowski ocenił, że obywatele mogą równoważyć naturalną w demokracji tendencję partii politycznych do konfliktu. Jego zdaniem wyraz takiej postawie dali warszawiacy w referendum. Prezydent przypomniał, że w Sejmie trwają prace nad przygotowanym w jego kancelarii projektem ustawy. Zgodnie z nim referenda lokalne byłyby ważne bez względu na liczbę uczestniczących w nich osób, z wyjątkiem głosowań ws. odwołania władz samorządowych wyłonionych w wyborach bezpośrednich; tu frekwencja musiałaby być nie mniejsza niż w czasie ostatnich wyborów.
Premier Donald Tusk podziękował warszawiakom za pozostawienie Gronkiewicz-Waltz na stanowisku oraz za wyrozumiałość i cierpliwość, ponieważ, jak mówił, "do rządzących trzeba mieć trochę cierpliwości". Powiedział też, że nie czuł się dobrze z taktyką namawiania, by nie uczestniczyć w referendum, ale była ona podyktowana pragmatyzmem. Natomiast szef mazowieckiej PO Andrzej Halicki przyznał, że partia rzeczywiście dostała ostrzeżenie i musi wyciągnąć wnioski.
Prezes PiS Jarosław Kaczyński ocenił, że referendum odbyło się w "specyficznych, można powiedzieć - niekonstytucyjnych warunkach". Partia zbiera informacje o nieprawidłowościach, jakie mogły mieć miejsce w związku z głosowaniem i zapowiada specjalne raporty dla Państwowej Komisji Wyborczej i innych instytucji, nie wyklucza zwrócenia się do Rady Europy. Chce przedstawić, "w jaki sposób premier, prezydent ingerowali w przebieg referendum, co jest sprzeczne ze standardami, jakie rekomenduje państwom członkowskim Rada Europy".
Szef SLD Leszek Miller ocenił, że w referendum "wygrał rozum, a nie emocje i namiętności". Podobne zdanie ma marszałek województwa mazowieckiego Adam Struzik (PSL) - w jego opinii zwyciężyły rozsądek i przyzwoitość.
Zbyt niska frekwencja to skutek m.in. neutralnej postawy SLD; Leszek Miller uratował Hannę Gronkiewicz-Waltz - ocenił szef Stowarzyszenia Dom Wszystkich Polska Ryszard Kalisz. Natomiast w opinii Zbigniewa Ziobry (SP) część warszawiaków zniechęciło upartyjnienie w ostatnim etapie kampanii przez PiS.
Zdaniem politologa dr. Rafała Chwedoruka (UW) Donald Tusk może ogłosić swój pierwszy polityczny sukces od ostatnich wyborów parlamentarnych. Socjolog i politolog dr Jarosław Flis (UJ) ocenił, że referendum w stolicy wpadło w pułapkę politycznej rozgrywki. - Zapotrzebowanie na referendum nie było tak intensywne, jak oczekiwali inspiratorzy tego wydarzenia. Gdyby warszawiacy byli tak bardzo niezadowoleni z rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz, to by do referendum poszli i ją odwołali - powiedział z kolei prof. Henryk Domański (PAN).