"Byłem kopany, oblany żrącym środkiem" - opisuje zajście z policją poseł Przemysław Wipler. W nocy z wtorku na środę doszło do szamotaniny między Wiplerem i policją. Kto zawinił? Mamy słowo przeciw słowu.
W środę ok. godz. 4 policja interweniowała podczas bójki pod jednym z warszawskich klubów. Jak twierdzą policjanci, gdy próbowali rozdzielić dwóch mężczyzn, podszedł do nich trzeci, który zaczął wygrażać i ubliżać stróżom prawa, po czym miał ich zaatakować. - Nie wiem, czy znał tych dwóch pozostałych mężczyzn. Zaczął jednak mówić policjantom, co mają robić, obrażać ich, ubliżać, w końcu szarpać. Jednemu porwał mundur. Funkcjonariusze musieli użyć wobec niego gazu pieprzowego. Obezwładnili go, zakuli w kajdanki i wsadzili do radiowozu - powiedział Gazeta.pl jeden z nich.
Dopiero później okazało się, że zatrzymany to niezrzeszony poseł Przemysław Wipler. Jak twierdzi policja, nie wiadomo, czy był pod wpływem alkoholu. - Był w takim stanie, że badanie alkomatem było niemożliwe. Nie wiem, czy był pijany, czy pod wpływem narkotyków - twierdzi rozmówca Gazeta.pl. Jednak przeprowadzone na wniosek Wiplera badania krwi wykazały, że poseł miał we krwi 1,41 promila alkoholu, nie wykryto jednak obecności innych substancji odurzających, w tym narkotyków.
Zdaniem polityka sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Po wyjściu ze szpitala zwołał konferencję prasową, na której opisywał jak z jego punktu widzenia wyglądało zajście:
- W dniu wczorajszym postanowiłem spotkać się z kilkoma przyjaciółmi. Miałem co świętować. Okazało się, że będziemy mieli z żoną piąte dziecko. Umówiłem się z żoną, że podczas jej ciąży nie będę pił alkoholu w ramach solidarności z nią - powiedział poseł. - Przed lokalem była awantura, w której nie uczestniczyłem. Wiedziałem, że dzieją się niedobre rzeczy. Próbowałem interweniować. Widziałem, że jest stosowana przemoc, więc chciałem włączyć się w taki sposób, by sprawa się zakończyła - kontynuował.