Pychę łatwo poznać. Ona wie, że wie najlepiej. A monopol na prawdę trzyma w zaciśniętej pięści.
Zapaliłam się do tematu. Na dziennikarskiej tapecie - edukacja domowa. Temat ważny, bo coraz więcej rodziców z przerażeniem obserwuje postępującą chorobę polskiego szkolnictwa. Objawy widoczne gołym, rodzicielskim okiem - tęczowe kolory, Halloween, brak patriotycznego wychowania, nie mówiąc już o wartościach. Nauka dzieci w domu jest bardzo kuszącą alternatywą. Według niektórych szacunków, takim sposobem w Warszawie i okolicach uczy już ok. 300 rodzin. Bo i solidnie, i patriotycznie, i po katolicku pociechę można wychować. Pełna zgoda - taka "szkoła mamy i taty" z pewnością Panu Bogu się podoba. Gdzie więc haczyk?
Przytoczę pewną rozmowę. Matka dziewiątki dzieci, która od pięciu lat kształci swoje pociechy w domu, wychwalając pod niebiosa pożytki z domowego nauczania płynące, w rozmowie ze mną nagle zawiesza głos: - Tylko proszę, pisząc ten artykuł, nikogo, kto posyła dzieci do szkoły, nie urazić.
Kochani rodzice, edukujcie i kształćcie w zaciszu własnego domu. Wyrzucajcie telewizory na śmietnik, chodźcie z dziećmi na Msze św. po łacinie, posyłajcie pociechy do najbardziej katolickich z katolickich szkół i przedszkoli i od małego uczcie je "Bogurodzicy". Ale kiedy spotkacie kogoś, kto tego nie robi, skorzystajcie z okazji i przejrzyjcie się w nim jak w lustrze, pytając samych siebie: "Lustereczko, lustereczko, powiedź przecie, kto z nas dwóch lepszy jest na tym świecie?”.
Życzę podwójnej odwagi - przy zadawaniu pytania i słuchaniu odpowiedzi.