Pałac Kultury budzi skrajne emocje. I właśnie dlatego, że nigdy nie będzie jednomyślności co do jego przyszłości, warto pomyśleć o nowym symbolu Warszawy.
Wszystko zaczęło się od obalenia przez Ukraińców pomnika Lenina w Kijowie i prostego obrazka na facebooku:
Skojarzenie jest mimo wszystko oczywiste – w stolicy Ukrainy, która właśnie teraz walczy o uniezależnienie się od Rosji, demonstranci zburzyli statuę jednego z największych zbrodniarzy w historii. Prawdopodobnie, niezależnie od wyniku wydarzeń na Ukrainie, pomnik Lenina nie wróci na swoje miejsce, tak jak z uporem maniaka wraca na warszawski Plac Zbawiciela kiczowata tęcza. My, w Polsce jesteśmy już prawie ćwierć wieku od upadku komuny, ale największy na świecie pomnik Stalina, jakim jest Pałac Kultury i Nauki wciąż stoi i jest najbardziej rozpoznawalnym symbolem Warszawy.
Wróćmy na chwilę do obrazka: dość szybko rozgorzała dyskusja. Z jednej strony, że szpeci miasto i jest znakiem czerwono-ruskiej okupacji i podporządkowania Polski Moskwie i choćby z tego powodu powinien być dawno zburzony. Z drugiej strony, że choć to wszystko prawda, to burzyć nie wolno, bo to barbarzyńskie, a poza tym najwyższy ciągle budynek w kraju pełni przecież funkcje społeczne. Był i taki głos, że PKiN sam w sobie jest piękny i nikomu nie trzeba specjalnie przypominać o jego historii, bo „po co obrzydzać?”.
Niedawno dyskusję o PKiN wzbudziła na nowo laureatka nagrody Pulitzera, a prywatnie żona ministra Sikorskiego - Anne Applebaum, pytając:
„To symbol stalinizmu. Nie macie symbolu Hitlera w Warszawie, czemu macie Stalina?”
Obawiam się, że jednomyślności w sprawie przyszłości gmachu nie będzie nigdy. Nie ma jej nawet w środowisku ludzi, którzy walczyli z komuną. Ale w słowach Applebaum jest jednak ważna myśl, nad którą warto się zastanowić: dlaczego Warszawa ma być kojarzona na całym świecie przede wszystkim z największym symbolem radzieckiej dominacji nad naszym krajem, z najpotężniejszym na świecie pomnikiem największego zbrodniarza w historii?
Skoro zatem nie potrafimy lub też nie chcemy wyburzyć PKiN, to może powinniśmy się zastanowić nad nowym, wielkim symbolem stolicy? Nie jednym z wielu, ale takim, który przyćmi radzieckiego kolosa, który bezapelacyjnie przejmie palmę pierwszeństwa w rankingu najbardziej rozpoznawalnych obiektów Warszawy. Takim, który będzie miał znaczenie nie tylko architektoniczne, ale symboliczne – jako bezsprzeczny wyraz naszej wolności i kreatywności, kultury, nauki i historii. Amerykanie mają swoją Wieżę Wolności, która stanęła w miejscu dawnych Word Trade Centre. Dlaczego Polska nie miałaby mieć podobnej wieży? Gmachu, w którym znajdowałoby się muzeum historii Polski na miarę XXI wieku, galeria wielkich Polaków, także tych, którzy rozsławili nasz kraj na całym świecie, siedziba Polskiej Akademii Nauk, laboratoria najwyższej klasy, ośrodki badawcze nowoczesnych technologii, obserwatorium astronomiczne. Nie Pałac Stalina, ale Narodowe Centrum Nauki i Kultury. Miejsce, w którym koncentrować się będzie esencja naszej narodowej tożsamości. Wieża, która każdemu, kto przyjedzie do Warszawy będzie jednoznacznie kojarzyła się w Polską. Niech ma 250, albo i 300 metrów, byleby przewyższała znacząco PKiN. Niech będzie zlokalizowana w centrum miasta, bo centrum stolicy to symboliczne serce kraju. I przede wszystkim niech będzie to miejsce niezależne politycznie, w którym każdy będzie się czuł jak u siebie. Będzie mógł pozbyć się naszych narodowych kompleksów i spojrzeć z dumą na naszą historię.
Może i to wizja szklanych domów, może i wydawać się fantastyczna. Ale czy nie jesteśmy w stanie jej zrealizować? Gdyby pomysł zechcieli promować przedstawiciele różnych środowisk mediów, kultury i nauki?
Nie musimy burzyć Pałacu. Ale na pewno powinniśmy budować.