Wigilijny stół, a nie supermarket

Spektakl "Dzieci z Bullerbyn" przywołuje świat, który wydaje się być dziś zagrożony. Świat, w którym rodzinne ciepło rodzi się przy wigilijnym stole, a nie w zatłoczonych supermarketach.

Parę dni temu przypominałam sobie, jak wyglądały w moim domu przygotowania do świąt Bożego Narodzenia. Zastanawiałam się, gdzie podziały się szopki, prawdziwe świeczki na choinkę, aniołki i kolorowe łańcuchy z papieru. A wszystko to własnoręcznie wykonane. I nagle, za sprawą spektaklu "Dzieci z Bullerbyn" okazało się, że emocje i radość oczekiwania na ten jedyny wieczór w roku są wszędzie podobne do moich.

Gdy Lisa i Lasse przynieśli ze strychu czerwone jabłka na choinkę, gdy u dziadziusia do koszyczków, które lepili włożyli rodzynki, orzechy, aniołki z waty, które mama Lisy miała na swojej choince, jak była mała, ożyły w mojej wyobraźni tamte odległe dni. A gdy choinka była już zapalona, Lisa dostała gęsiej skórki, jak "zawsze, kiedy jest tak ładnie i uroczyście”. A potem rozpoczęło się czekanie na prezenty, równie niecierpliwe, jak wszędzie tam, gdzie są dzieci. A potem tata Lisy przeczytał o Dzieciątku Jezus z Biblii i wiersz, z którego wynikało, że to właściwie Jezus powinien dostawać tę całą masę prezentów. Lisa obliczyła, że dostała 15 prezentów i cieszyła się, że mamie wyszyła "krzyżykami" serwetkę, a tacie zrobiła kalendarz.

Więc jeśli nawet ktoś nie lubi teatru, to musi przyznać, że teatr lubi nas. Nie oglądając się na mody, na tak zwaną nowoczesność przywołuje świat, który wydaje się dziś zagrożony. Świat, w którym rodzinne ciepło rodzi się przy wigilijnym stole, a nie w zatłoczonych supermarketach. Świat bajek i opowieści, które czytały naszym mamom nasze babcie, a które dziś naszym dzieciom my czytamy do snu. Świat, w którym nie ma miejsca dla wampirów. A potem teatr, który wierzy w wartość dobrze pojętej klasyki, zamienia to w obrazy, ożywiając te bajki, które poruszały naszą wyobraźnię przed snem. Bo czymże innym są "Awantura o Basię", "Lokomotywa", "Pchła Szachrajka" i wreszcie "Dzieci z Bullerbyn" przeniesione na scenę w Teatrze Syrena.

Właśnie klasyką, która przywołuje najlepiej pojęte wartości. Bo o co w tym wszystkim chodzi? W powieści Makuszyńskiego o los małej, zagubionej dziewczynki, która otwierała serca, w wierszach Juliana Tuwima o fantastyczne przygody Pana Słowika i Pana Maluśkiewicza, w "Dzieciach z Bullerbyn" o pokazanie jak mądre, dobre i proste życie wiodą dzieci w małej szwedzkiej wiosce. Wystarczy przytoczyć tytuły niektórych rozdziałów: "Plewimy rzepę i dostajemy małego kotka", "Przyjemnie jest mieć własne zwierzątko, lecz dziadziuś też jest dobrą rzeczą", "Jedziemy z wizytą do Cioci Jenny", "Anna i ja sprawiamy ludziom przyjemność". Okazuje się, że wszystkie te czynności mogą stanowić atrakcję, a przy tym budować więzi między małymi mieszkańcami Bullerbyn.

I może w tym tkwi powodzenie książek Astrid Lindgren, która potrafiła docierać do najlepszych emocji małych czytelników? Młodzi aktorzy znakomicie wcielili się w role gromadki z Bullerbyn pod batutą reżyserską Krzysztofa Jaślara.
 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..